~Caroline~
W Nowym Orleanie ani
trochę nie wiało nudą. Cały czas coś się działo. Byłam nieco przybita przez
sprawę związaną z zaginięciem Hayley. Nawet jeśli wcześniej marzyłam o tym,
żeby wyszła i nie wracała. Wilczyca jest wkurzająca, ale w tej chwili… Jest mi
bardzo szkoda Klausa. Nie mogę patrzeć na jego nieszczęście. Dlatego też
zdecydowałam się pomóc w poszukiwaniach, chociaż tak naprawdę niewiele mogę. W przeciwieństwie do Daviny, która może chyba
wszystko. Rzuciła zaklęcie namierzające
i dzięki temu wie jak wytropić Hayley. Cały czas jest pod wpływem magii.
Jestem pewna, że
nastolatka sama poradziłaby sobie z odnalezieniem przyszłej matki, lecz jednak
miała dosyć spore towarzystwo. Swojego przyjaciela, Marcela, Rebekę, Elijah, no
i Klausa, który wówczas trzymał mnie za rękę. Tak, pomimo tej całej trudnej dla
niego sytuacji Klaus ciągle trzymał mnie za rękę. To było przepiękne uczucie,
nawet nie potrafiłam tego opisać. Wiem tylko, że Tyler nigdy tak na mnie nie
wpływał. Najwyraźniej nie był tym jedynym. Z tego wychodzi, że to Klaus nim
jest. Może to prawda. Może rzeczywiście Pierwotny jest mi przeznaczony. Chyba
za dużo o tym myślę, powinnam po prostu cieszyć się tym, że jestem kochana z
wzajemnością. A wiem, że jestem.
-Czy to długa droga? – akcent Klausa wyrwał mnie z
zamyślenia.
-To na drugim końcu Nowego Orleanu – odrzekła Davina. – Ale
dla nas chyba nie powinno stanowić to problemu. Nie jesteśmy zwyczajnymi
ludźmi.
-Dziewczyna ma rację – przyznał brat mojego chłopaka,
Elijah.
-Musimy trochę przyspieszyć – rzekła młoda czarownica. –
Hayley jest w niebezpieczeństwie.
-W takim razie, nie mamy na co czekać – wtrąciłam się do
dyskusji. – Davino, mogłabyś nas jakoś przenieść za sprawą magii?
-Spróbuję – odrzekła Davina.
~Hayley~
Czułam się naprawdę
fatalnie. Z każdą minutą coraz bardziej słabłam. Na moment nawet straciłam
świadomość i przestało do mnie docierać co mówi Nathan. Jego dwie
przyjaciółeczki mnie przerażały. W ich oczach widziałam tylko mrok,
ciemność i zło. Cały czas trzymałam się za brzuch obawiając się, że zrobią coś
mojemu dziecku.
-Więc to ona – usłyszałam głos blondynki, która chyba miała
na imię Emma.
-Tak, zróbcie z nią porządek. Zabijcie ją i dziecko.
Przeraziłam się. Tak bardzo chciałam ratować życie mojego
dziecka, ale nie mogłam. Byłam zablokowana. Myślałam, że to już jest koniec.
Chciałam się poddać, bo wydawało mi się, że nie mogę zrobić nic. Zupełnie nic.
I wtedy ujrzałam
kilka sylwetek. Rozpoznałam ich dopiero po chwili. Pierwszą osobą, którą
poznałam był nie kto inny jak Elijah. Zaraz po nim spostrzegłam Rebekę i
Klausa. Ojcu mojego dziecka towarzyszyła też Caroline. Nie rozumiałam jej
obecności, ale nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać. Dostrzegłam też
potężną czarownicę, Davinę i jej przyjaciela Marcela.
-Wypuść ją! – krzyknął Klaus i od razu pobiegł w moją
stronę, nie czekając na jakąkolwiek reakcję.
-Poczekaj, pomogę ci! – zawołała Forbes.
-Jestem pod wrażeniem, że znaleźliście wilczka, ale
uwierzcie mi, nic wam to nie da. Moje czarownice i tak ją zabiją.
Zastanawiałam się dlaczego Nathan jest taki pewny siebie,
ale przekonałam się o tym, gdy tylko Caroline dotknęła sznura, którym miałam
związane ręce.
-Cholera! – zaklęła.
-Nie zdążyłem ostrzec, że wszystko jest pokryte werbeną – na
twarzy Nathana znowu pojawił się ten złowrogi uśmieszek. – Chociaż, właściwie
to wcale nie zamierzałem.
Wtedy Davina wkroczyła do akcji i zastosowała swoje czary.
Najwyraźniej przyprawiła Nathana o magiczną migrenę. Widziałam już takie
tricki, na przykład w przypadku Bonnie Bennett, ale z tego co zauważyłam Davina
była o wiele silniejsza. Nathan krzyczał i zwijał się z bólu, tak, że prawie
zemdlał.
Rebekah też
przyczyniła się do pomocy. Szarpnęła Samanthę za kurtkę i przyciągnęła ją do
siebie. Spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała „Teraz wypuścisz moją
przyjaciółkę Hayley, a jedyną osobą, którą zabijesz jest ten facet” – wskazała
na Nathana. Samantha tylko pokiwała głową i zaczęła rozwiązywać sznury, którymi
byłam związana.
Emma już chciała ją
powstrzymać, ale Elijah zdążył zająć się tą niby czarownicą. Zrobił dokładnie
to samo co Rebekah z Samanthą.
-Najwyraźniej czarownice nie miały w sobie werbeny – rzekł
Mikaelson.
Emma i Samantha w końcu mnie uwolniły, a Nathan? Po chwili
był martwy.
-Dziękuję! – rzuciłam się na szyję Pierwotnemu. – Myślałam,
że już jestem martwa.
-Już więcej nie spuszczę cię z oka – Elijah czule mnie
przytulił.
~Klaus~
Ulżyło mi kiedy
zobaczyłem jak czarownice pod wpływem hipnozy wypuszczają Hayley. Nie musiałem
się już martwić o swoje dziecko, co bardzo mnie ucieszyło. Przybyliśmy w
ostatniej chwili, ale na szczęście udało nam się ją uratować.
-Twoje dziecko ocalone – uśmiechnęła się do mnie Caroline.
-Podziękujcie Davinie – wtrącił się Marcel.
-On ma rację – przyznała moja ukochana.
-Dziękujemy, Davino – zwróciłem się w stronę nastolatki.
-Zawsze do usług – uśmiechnęła się.
-Teraz chyba możemy wrócić do domu – odezwała się moja
siostra.
Wtedy ujrzałem, że Hayley skrzywiła się, jakby z bólu i
upadłaby na ziemię gdyby nie to, że mój brat ją złapał.
-Dobrze się czujesz? – spytał dziewczynę.
-Ze mną w porządku, ale dziecko musi być głodne.
-Musimy się pospieszyć – oznajmiła Rebekah.
-Może po prostu znowu się przeteleportujemy? – zasugerowała Davina.
Wszyscy przystanęli na propozycję młodej czarownicy.
Davina rzuciła czar i dzięki niej za chwilę znaleźliśmy się
w naszym domu.
-To my się już z wami pożegnamy – rzekł Marcel.
-Dziękuję wam za wszystko – odpowiedziała Hayley.
Marcel i jego przyjaciółka prawdopodobnie nie zdążyli
usłyszeć tych słów, bo zanim wilczyca dokończyła oni już zniknęli z naszych
oczu.
-Połóż się, Hayley – zaproponował mój starszy brat. – Rebekah?
-Tak, już idę gotować mleko – odrzekła moja młodsza siostra.
Byłem szczęśliwy, że sprawę z Hayley mamy wreszcie za sobą, dlatego
że mogłem zająć się Caroline.
-Teraz jest czas dla nas? – zwróciłem się do swojej
dziewczyny.
-Chyba może być.
-Nadrobimy nasz stracony poranek?
-Jeśli tylko chcesz.
-To oczywiste, że chcę, kochana.
Caroline nie potrzebowała więcej słów. Po prostu wyciągnęła
szczotkę i przeczesała włosy. Nie wiedziałem po co to robi, skoro wygląda
idealnie, ale wolałem nie wnikać.
-Teraz możemy iść.
Nie odpowiedziałem, tylko chwyciłem wampirzycę za rękę. Było
po południu, więc na zewnątrz znajdowało się całkiem sporo ludzi. Wobec tego
ten spacer nie będzie wyglądał tak, jak wtedy, o poranku, ale najważniejsze
jest to, że się odbędzie.
Idąc ulicami Nowego
Orleanu, Caroline spytała mnie:
-Jak się czujesz?
-Dobrze, dlaczego pytasz kochana?
-Martwiłeś się o Hayley.
-Ona nosi moje dziecko. Ale uratowaliśmy ją.
-Nie sądziłam, że jesteś taki uczuciowy.
-Nie jestem.
-A jednak.
-Nieprawda.
-Wmawiasz sobie. Ale dlaczego? To dobra cecha.
-Tak sądzisz?
-Oczywiście.
-Chcesz zobaczyć moje uczucia?
Nie czekałem na odpowiedź. Po prostu przyciągnąłem Caroline
jak najbliżej siebie. Trzymając dłońmi jej śliczną twarz zacząłem ją namiętnie
całować. Nie obchodziło mnie to, że wokół jest pełno ludzi, którzy mogą się na
nas gapić, jedyne na czym się skupiałem to wpychanie jej języka do buzi. Dziewczyna
bez wahania to odwzajemniała. Byłem w siódmym niebie. Ta chwila mogłaby trwać
wiecznie i nigdy bym się nie znudził. Przy żadnej, absolutnie żadnej
dziewczynie nie czułem się tak, jak przy Caroline Forbes.
Oczywiście, wiedziałem, że nie będziemy całować się w nieskończoność, lecz sądziłem, że potrwa to trochę dłużej. Coś jednak przerwało nam ten moment. Strzał. Najpierw usłyszałem głośny huk, a za chwilę zobaczyłem jak Caroline wyślizguje się z moich objęć, krzywiąc się z bólu. Ktoś musiał w nią wcelować.
Złapałem dziewczynę i przeciskając się przez zgromadzony wokół tłum zaciekawionych twarzy zaniosłem ją do domu. Liczyłem na to, że może w międzyczasie zorientuję się kto strzelał, ale nic z tego. Było tam o wiele za duże zgromadzenie, a ja miałem za mało czasu, żeby przyjrzeć się każdemu z osobna.
W tempie takim, jak przystało na Pierwotną Hybrydę, niosąc Caroline na rękach z powrotem znalazłem się w domu. Niemal od razu położyłem ranną wampirzycę na pierwszym lepszym łóżku i podałem jej swą krew.
-Co z nią? - zapytał Elijah nagle stając w progu.
-Zaraz powinna wydobrzeć, dostała moją krew.
-Co się stało? - ciągnął brat.
-Ktoś w nią strzelał. To wyglądało jakby naprawdę chciał ją zabić, ale na szczęście nie wcelował w serce.
-Wiesz kto to był?
-Nie mam pojęcia. Było tam pełno ludzi, nie zauważyłem nikogo podejrzanego.
-Miej ją na oku, Niklaus. Z tego co widzę, nie tylko Hayley grozi niebezpieczeństwo.
-Tylko kto mógłby pragnąć śmierci Caroline? I dlaczego? - zastanawiałem się.
-Nie wiem, bracie, ale radzę ci nie spuszczać jej z oka.
-Nie zamierzam. Jeszcze dorwę tego drania co w nią strzelał i sam go zabiję. Nikt nie będzie krzywdził Caroline.