niedziela, 2 listopada 2014

Część piętnasta - ostatnia

                                                                       ~Caroline~

 Od śmierci Tylera minęło już trochę czasu. Sporo się od tamtej pory zmieniło. Jestem zupełnie spokojna, nie obawiam się niebezpieczeństwa. Nie czuję już nawet smutku. W moim związku z Klausem układa się coraz lepiej. Spędzamy razem większość czasu, a ja mam już zero wątpliwości, że go kocham. Nie muszę się zastanawiać też nad tym czy on kocha mnie. Nie musi mi nawet tego mówić, widzę to po jego gestach.
 W ostatnim czasie wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, ważna dla rodziny Mikaelsonów. Dla mnie zresztą też. Hayley urodziła dziecko. Podobno córeczkę. Elijah, który co dzień bardziej zbliża się do matki dziewczynki właśnie przywiózł ją od jej lekarza. Sama nie mogę w to uwierzyć, ale nawet ja trochę stęskniłam się za Hayley.

~Klaus~

 Na pierwszy rzut oka wszystko układa się bardzo dobrze, ale kiedy mój starszy brat przywiózł do domu wilczycę trzymającą dziecko na rękach lekko się spiąłem. Wychowanie go może być trudne, ale nie mam zamiaru się poddać. Chcę być lepszym ojcem niż był dla mnie Mikael.
-To nasza córka, Klaus - zwróciła się do mnie Hayley.
Podszedłem do niej, żeby przyjrzeć się jej z bliska. Musiałem przyznać, że jest bardzo ładna. Pogłaskałem ją po główce i poprosiłem gestem wilczycę, aby pozwoliła mi wziąć małą na ręce. Nie zrobiła tego z wielkim entuzjazmem, ewidentnie się do niej przywiązała, ale nareszcie uległa.
 Wtedy podeszła do mnie Caroline i rzekła:
-Jest słodka.
-Jak ma na imię? - wtrąciła Rebekah, zwracając się w stronę Hayley.
-Ja jeszcze nie... - nie zdążyła dokończyć odpowiedzi, gdyż jej przerwałem.
-Hope. Ma na imię Hope.
-Śliczne imię - rzekła Caroline, a ja dostrzegłem łzy w jej oczach.

~Caroline~

 Córka Klausa i Hayley jest prześliczna. A w dodatku ma na imię Hope. Sposób, w jaki Pierwotny wypowiedział to imię był tak wzruszający, że nie potrafiłam powstrzymać łez. Przez moment poczułam zazdrość, że to nie ja jestem mamą Hope. Mimo to chcę pomóc Hayley i Klausowi, jak tylko mogę. W pewien sposób też jestem z tym dzieckiem powiązana.
-Klaus, pozwól, że wezmę ją z powrotem - powiedziała wilczyca.
Spełnił jej prośbę, chociaż zrobił to z wahaniem.
Dziewczynka zasnęła w rękach Klausa, dlatego Hayley i Elijah zabrali ją na górę, do łóżka. Mój chłopak spoglądał na nich stęsknionym wzrokiem. Z pewnością szczerze kochał to dziecko.
-W porządku? - zapytałam troskliwie.
-Nigdy, nie czułem się lepiej kochana.
Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Zrezygnowałam więc ze słów. Po prostu przybliżyłam się do Pierwotnego i go pocałowałam.
Jeśli coś miało sprawić mu radość, to prawdopodobnie trafiłam w dziesiątkę. Każdy nasz pocałunek był dla mnie czymś magicznym. To nieważne, że wielu sądzi, iż do siebie nie pasujemy. Nie wiedzą jak jest. Kochamy się bezgraniczną miłością, a chyba o to właśnie chodzi.
-Caroline, wiesz ile bym oddał, żebyś to ty była matką Hope?
-Hope jest cudownym dzieckiem i mogę ci obiecać, że będę ją kochała i troszczyła się o nią, jakbym rzeczywiście była matką. Jednak to wciąż córka Hayley.
-Elijah też na pewno nie będzie wobec niej obojętny.
-Klaus, obiecaj mi jedno. 
-Co takiego, kochana?
-Obiecaj mi, że twoja wieczność będzie jednocześnie moją.
-Obiecuję.

~Klaus~

 Mam słodką córeczkę hybrydę, którą nazwałem Hope, a Caroline Forbes jest moja na zawsze. Sama mnie o to poprosiła, a ja zamierzam spełnić tę obietnicę. Postanowiłem zrobić coś na dowód tego. Podszedłem do dziewczyny i rzekłem:
-Moja droga, najukochańsza Caroline Forbes. Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?
-Tak?
-Wyjdziesz za mnie?
-Och, Klaus, czy ty... naprawdę? Oczywiście, że tak!
Od tej chwili byłem najszczęśliwszą, a w dodatku zaręczoną hybrydą wampira i wilkołaka. Szczęśliwe zakończenia jednak się zdarzają.

niedziela, 12 października 2014

Część czternasta

                                                              ~Caroline~

 Mam totalny mętlik w głowie. Wprawdzie Rebekah zdążyła już pozbyć się ciała Tylera, ale ja odnoszę wrażenie jakbym wciąż miała je przed oczami. Nadal czuję ten zapach, w końcu jestem wampirem i mam bardziej wyczulone zmysły. Śmierć Tylera sprawiła, że zupełnie inaczej spojrzałam na jego osobę i nasze wspólne wydarzenia z przeszłości. To prawda, że gdzieś w głębi duszy towarzyszył mi smutek spowodowany tym, iż Tyler nie żyje, bo w końcu był moją pierwszą miłością... Bardziej jednak nurtuje mnie coś innego. Mianowicie fakt o pragnieniu Lockwooda dotyczącego cierpienia osoby, którą kocham w tej chwili. Rozumiem, miał do niego żal, ale żeby posunąć się do tak absurdalnego wykroczenia? Nie nadejdzie taki moment, w którym zrozumiem jego postępowanie. Zresztą nawet nie ma co gdybać, tak czy inaczej Tyler Lockwood jest martwy.
 No cóż, przynajmniej teraz jestem bezpieczna. To wszystko dzięki Klausowi, osobie uchodzącej za jedną z tych najgorszych. Ale to nieprawda, że jest zły i bezuczuciowy. Gdyby tak było, nigdy by się we mnie nie zakochał i nie uratowałby mojego życia. Zawdzięczam mu więcej niż może się wydawać. Kocham go i chcę spędzić z nim wieczność.

                                                      ~Klaus~

 Zabiłem Tylera Lockwooda i jestem z siebie dumny. Caroline już nic nie grozi, jest bezpieczna, a ja znów mogę cieszyć się życiem, które z nią dzielę.
 Wszyscy zdążyli dowiedzieć się już o tym co się stało. Hayley jako jedyna wydawała się być niepocieszona. To zrozumiałe, w końcu Tyler był jej przyjacielem. Nie mogłem jednak mu odpuścić, tylko przez wzgląd na jego bliższą relację z wilczycą.
 Korzystając z tego, że cała rodzina była zgromadzona w jednym pomieszczeniu oznajmiłem:
-Możemy świętować.

Na te słowa Caroline zareagowała niewyraźnym uśmiechem i zmieszanym spojrzeniem. Natomiast Hayley…
-Świętować? Co wy chcecie świętować? Śmierć mojego przyjaciela?
-Twój przyjaciel chciał zabić moją dziewczynę, wilczku! – zareagowałem. – Zresztą nie martw się, i tak nie możesz spożywać alkoholu.
Hayley wyraźnie oburzona przewróciła oczami. Zignorowałem to i wyciągnąłem z szafki butelkę bourbonu.

-Nie wiem czy powinnam – rzekła Caroline niepewnym tonem.
-Daj spokój kochana – odpowiedziałem. – On próbował cię zabić.
-Nadal to do mnie nie dociera – westchnęła.
-Nie przejmuj się. Już po wszystkim. Po prostu pij.
Caroline pokiwała głową, tak jakby chciała przyznać mi rację i wzięła do ust łyk alkoholu. Rebekah też nie pogardziła. Pewnie towarzyszyłby nam również Elijah, gdyby Hayley nie wybiegła na górę. Musiał polecieć za nią, to było do przewidzenia.

                                                          ~Elijah~

 Podczas kiedy moje rodzeństwo i Caroline świętowali śmierć Tylera i bezpieczeństwo dziewczyny mojego brata chciałem im towarzyszyć, ale nie mogłem. Hayley pobiegła na górę bez słowa. Chyba była smutna. Nie dziwiło mnie to, gdyż Tyler był jej przyjacielem.
 Pomijając fakt, że jestem zdania, iż Niklaus słusznie postąpił, to martwiłem się o Hayley. Musiałem ruszyć za nią. Nie mogłem jej zlekceważyć. Nie wybaczyłbym sobie tego.
 Dostrzegłem wilczycę siedzącą pod ścianą, skuloną i ze smutnym wyrazem twarzy.

-Hej – zbliżyłem się do niej. – Wszystko w porządku?
-Nie, Elijah. Nie jest w porządku. Wszyscy świetnie się bawią, bo mój przyjaciel nie żyje, a ja muszę na to patrzeć. W dodatku jestem w ciąży i chyba niedługo urodzę dziecko.
-Dlaczego sądzisz, że to już niedługo?
-Bo mam coraz więcej objawów. Całą noc wymiotowałam. W środku cały czas czuję jak mnie kopie, jakby pragnęła już wydostać się na zewnątrz.
-Pragnęła?
-Przypuszczam, że to dziewczynka.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
-Nie chciałam cię martwić.
-Zawiozę cię do lekarza.
Tak też uczyniłem. Zabrałem Hayley do samochodu i zawiozłem ją do ginekologa. Skoro już ma takie objawy i niebawem ma urodzić dziecko, to należy ją zbadać.

                                                   ~Caroline~

 Czułam się dziwnie opijając śmierć Tylera. Miałam wyrzuty sumienia. Czy nie powinnam jej opłakiwać? W końcu był moją pierwszą miłością Zastanawianie się nad tym coraz bardziej mnie dobijało, dlatego skupiłam swoją uwagę na czymś innym. Mianowicie na Klausie. Teraz kocham tylko jego i nikt inny nie może mi go zastąpić.
-Klaus, pozwól na chwilkę.
Nie zaprotestował. Poszedł za mną do osobnego pomieszczenia. Zostawiliśmy Rebekę samą, ale nie sprawiła wrażenia przejętej.
-Co jest, kochana?
-Nic. Po prostu chciałam spędzić z tobą czas. Sam na sam.
-Z chęcią – spojrzał mi prosto w oczy.
Chyba wyczuł czego pragnę.

 Zaczął mnie bardzo namiętnie całować, a ja bez chwili wahania odwzajemniałam ten piękny gest. Jednak od całowania się wszystko zaczęło. Później zaczął mnie rozbierać, a ja ściągałam ubrania z niego. Aż w końcu wylądowaliśmy razem w łóżku. I wtedy zapomniałam o wszystkim. O całej, otaczającej nas szarej rzeczywistości. Jedyne na co zwracałam uwagę to Klaus Mikaelson. Ten moment był jednym z najpiękniejszych i na pewno niezapomnianych w całym moim życiu.

niedziela, 28 września 2014

Część trzynasta

                                                                 ~Caroline~

  Moje samopoczucie było nietypowe. Wprawdzie lepsze niż wcześniej zważywszy na to, że Klaus poczęstował mnie swoją krwią, ale wciąż czułam się roztrzęsiona po wczorajszym zajściu. Całowałam się z Klausem, aż nagle ktoś po prostu mnie postrzelił. Chciałabym wiedzieć kto i dlaczego. Bałam się, bo zdawałam sobie sprawę, że grozi mi niebezpieczeństwo.
-Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie Klaus.
-Lepiej, dziękuję - odparłam.
W oczach Klausa dostrzegłam coś, co nazwałabym smutkiem. Może zmartwieniem, a może nawet strachem. W każdym razie nie widziałam w nich pozytywnego uczucia.

-Napij się - zaproponował podając mi szklankę z wodą.
-Dziękuję.
Wzięłam łyka wody do ust, ale to zamiast polepszyć, tylko pogorszyłam sprawę. Zakrztusiłam się. Najwyraźniej ktoś dosypał do szklanki werbenę. Ewidentnie ktoś chce zrobić mi krzywdę.
-Co się dzieje, kochana?
-Werbena... - wyszeptałam.
-Werbena? W szklance wody? Ktoś tu chyba nie wie z kim zadziera... A zadziera ze mną, Pierwotną Hybrydą.
-Sądzisz, że to ta osoba, która do mnie strzelała?
-Jestem tego pewien.
-Jak zamierzasz się dowiedzieć kto to?
-Zająłbym się tym sam, ale nie mogę cię zostawić. A ty będziesz bezpieczniejsza, jeśli zostaniesz w domu. A ja muszę cię pilnować. Dlatego pomyślałem o Davinie...
-Znów chcesz wykorzystać moc tej dziewczyny?
-Nie mogę siedzieć bezczynnie. Idę zadzwonić do Marcela - rzekł Klaus i pocałował mnie delikatnie w czoło.

~Klaus~

 Najpierw ktoś jak gdyby nigdy nic strzela do mojej dziewczyny, a potem dosypuje jej truciznę na wampiry do szklanki. Miałem tego dosyć. Kto ma czelność tak bezkarnie robić jej krzywdę? Nie mogłem tego dłużej znieść. Musiałem się jak najszybciej zemścić. Potrzebowałem tylko czarownicy, Davina jest zdolna do wszystkiego.
 Wykręciłem numer Marcela.
-Halo? - usłyszałem w słuchawce głos przyjaciela.
-Marcel, przychodź natychmiast. Mam duży problem. Koniecznie weź ze sobą Davinę!
-Znowu coś z Hayley?
-Tym razem z Caroline.
-To jeszcze gorzej.
-Pospiesz się.
 Gdy tylko się rozłączyłem z powrotem usiadłem na łóżku, przy Caroline. Nie wyglądała najlepiej. Nie wiem czy to wciąż efekt strzału, czy może raczej werbeny, ale blondynka zdawała się być osłabiona.
-Potrzebujesz więcej mojej krwi? - zwróciłem się do dziewczyny.
-Nie, nic mi nie jest - starała się mnie uspokoić, ale w samym tonie głosu słyszałem, że nie czuje się dobrze.
Nie miałem zamiaru na to patrzeć, dlatego też podałem jej kolejną porcję swej krwi.
 Na szczęście nie zaprotestowała, tylko grzecznie się pożywiła.
Wtedy usłyszałem głos swojej siostry, Rebeki:
-Nik, ktoś do ciebie.
Ulżyło mi, bo to pewnie Marcel i Davina. Liczyłem na to, że czarownica w jakiś sposób  pomoże mi schwytać tego idiotę, który strzelał do mojej ukochanej. 
-Wpuść ich - odpowiedziałem.
-Raczej jego - usłyszałem za sobą męski głos.
 Odwróciłem się i aż mnie zamurowało. Nie ujrzałem ani Marcela, ani Daviny. Przede mną stał nie kto inny, jak... Tyler Lockwood.
-Zapewniam cię, że czarownice nie będą potrzebne.
-Tyler? Co ty tu robisz? - odezwała się Caroline.
-Czego chcesz? - również zadałem pytanie.
-Poczułem wyrzuty sumienia...

~Caroline~

 Co tu się do cholery dzieje? Z tego co wiem, Klaus dzwonił do Marcela, więc jakim cudem w naszym domu znalazł się mój były chłopak? Co on tu w ogóle robił? Zjawia się nie wiadomo skąd i wpada do pokoju z tekstem "poczułem wyrzuty sumienia". O co chodzi?
-To wszystko przeze mnie... Przepraszam, nie panowałem nad sobą.
-O czym ty mówisz? - wyrwałam się z łóżka.
-Nie mogłem znieść tego, że Caroline jest szczęśliwa z kimś innym niż ja - chyba zwracał się bardziej do Klausa niż do mnie. - I to z kimś, kto zabił moją mamę. I nie mogłem znieść tego, że ktoś kto zabił moją mamę jest szczęśliwy. I to z moją byłą dziewczyną.
-Nadal nie rozumiem... - powiedziałam.
-Chociaż chciałbym zabić Klausa, to nie mogę. 
-Dlatego próbowałeś zabić mnie... - nie mogłam w to uwierzyć.
Zanim Tyler zdążył odpowiedzieć Klaus się na niego rzucił. Wcale nie zdziwiła mnie taka reakcja Pierwotnego, ale powstrzymałam go. Chciałam zamienić z Tylerem ostatnie słowa. 
 Stanęłam z nim twarzą w twarz.
 -Nie wierzę w to Tyler! Po prostu nie mogę uwierzyć! Jak ty mogłeś?! Nie lubisz Klausa, okej... masz powody. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby chcieć mojej śmierci! Gdyby tobie kiedykolwiek na mnie naprawdę zależało to miałbyś dla mnie choć trochę szacunku, a tu co widzę?! Nie spodziewałam się tego po tobie... I wiesz co? To co teraz powiem może cię zranić, ale po tym co mi zrobiłeś ani trochę mnie to nie obchodzi! Kocham, bardzo kocham Klausa! To miłość mojego życia! A ciebie... Ciebie po prostu szczerze nienawidzę... - nie wytrzymałam i uderzyłam Tylera z liścia.
-Przepraszam Caro... - Klaus nie dał mu dokończyć.
Pierwotny zaatakował Lockwooda z taką siłą, że ten stracił przytomność. Korzystając z okazji Klaus wyciągnął z tylnej kieszeni Tylera broń, którą prawdopodobnie do mnie strzelał. W ogóle się nie wahał. Po prostu strzelił Tylerowi prosto w serce. 
-Problem z głowy - Klaus się uśmiechnął, ale mi na widok martwego Tylera pociekły łzy.
-Kochana, nie ma co płakać. On próbował cię zabić - pocieszał mnie Klaus. 
-Wiem, ale... kiedyś go kochałam. 
-No właśnie, kiedyś. Teraz najważniejsze jest to, że jesteś bezpieczna.
-Może masz rację. 
 Klaus nie odpowiedział. Jedyne co zrobił, to zbliżył się do mnie, starł mi łzy z twarzy i przytulił mnie. W jego objęciach od razu poczułam się lepiej. 
-A co z Daviną? - zapytałam. 
-Najwyraźniej ona i Marcel dostali informację, że już nie są nam potrzebni. Teraz to już nieważne. Najistotniejsze jest to, że pozbyliśmy się zagrożenia.
Wiedziałam, że Klaus ma rację. Nie chciałam przejmować się Tylerem, szczególnie teraz, kiedy okazało się jakim jest dupkiem.
 I wtedy do pokoju wparowała Rebekah. 
-O mój Boże! - krzyknęła widząc nieżywe ciało Tylera. - A co tu się stało?
-Jak widać, znaleźliśmy sprawcę.
-Słucham?
-Też się zdziwiłam, że to on... - westchnęłam.
 Rebekah aż wybuchnęła śmiechem. Z jednej strony może i słusznie zareagowała. Z jej perspektywy ta sytuacja mogła wydawać się naprawdę zabawna.

~Rebekah~

 To wszystko jest tak dziwne, że aż śmieszne. Ktoś nagle wpada do Nowego Orleanu, atakuje dziewczynę mojego brata, po czym co się okazuje? Że to jej były chłopak. Ale dlaczego on właściwie do niej strzelał? Pewnie chciał, żeby Nik cierpiał. No cóż, nie wyszło mu to na dobre... Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że Tyler się do tego przyznał. Zdążył już poznać Klausa. Mógł się spodziewać, że spotka go kara za takie coś.
-Czy ty płakałaś? - spytałam gdy bardziej przyjrzałam się Caroline.
Dziewczyna pokiwała głową. Kto by pomyślał, że nawet śmierć osoby pragnącej jej śmierci, może wywołać łzy u tej blond wampirzycy.
 Zerknęłam ponownie na ciało Tylera i rzekłam:
-Trzeba coś z tym zrobić.
Odwróciłam się w stronę brata i jego dziewczyny. Wtedy zdałam sobie sprawę, że na ten moment przestało ich to obchodzić. Byli zajęci sobą, a dokładniej obściskiwaniem się i całowaniem. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do Klausa u boku dziewczyny. 

niedziela, 21 września 2014

Część dwunasta

                                                       ~Caroline~

 W Nowym Orleanie ani trochę nie wiało nudą. Cały czas coś się działo. Byłam nieco przybita przez sprawę związaną z zaginięciem Hayley. Nawet jeśli wcześniej marzyłam o tym, żeby wyszła i nie wracała. Wilczyca jest wkurzająca, ale w tej chwili… Jest mi bardzo szkoda Klausa. Nie mogę patrzeć na jego nieszczęście. Dlatego też zdecydowałam się pomóc w poszukiwaniach, chociaż tak naprawdę niewiele mogę.  W przeciwieństwie do Daviny, która może chyba wszystko.  Rzuciła zaklęcie namierzające i dzięki temu wie jak wytropić Hayley. Cały czas jest pod wpływem magii.
 Jestem pewna, że nastolatka sama poradziłaby sobie z odnalezieniem przyszłej matki, lecz jednak miała dosyć spore towarzystwo. Swojego przyjaciela, Marcela, Rebekę, Elijah, no i Klausa, który wówczas trzymał mnie za rękę. Tak, pomimo tej całej trudnej dla niego sytuacji Klaus ciągle trzymał mnie za rękę. To było przepiękne uczucie, nawet nie potrafiłam tego opisać. Wiem tylko, że Tyler nigdy tak na mnie nie wpływał. Najwyraźniej nie był tym jedynym. Z tego wychodzi, że to Klaus nim jest. Może to prawda. Może rzeczywiście Pierwotny jest mi przeznaczony. Chyba za dużo o tym myślę, powinnam po prostu cieszyć się tym, że jestem kochana z wzajemnością. A wiem, że jestem.
-Czy to długa droga? – akcent Klausa wyrwał mnie z zamyślenia.
-To na drugim końcu Nowego Orleanu – odrzekła Davina. – Ale dla nas chyba nie powinno stanowić to problemu. Nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi.
-Dziewczyna ma rację – przyznał brat mojego chłopaka, Elijah.
-Musimy trochę przyspieszyć – rzekła młoda czarownica. – Hayley jest w niebezpieczeństwie.
-W takim razie, nie mamy na co czekać – wtrąciłam się do dyskusji. – Davino, mogłabyś nas jakoś przenieść za sprawą magii?
-Spróbuję – odrzekła Davina.

                                                             ~Hayley~

 Czułam się naprawdę fatalnie. Z każdą minutą coraz bardziej słabłam. Na moment nawet straciłam świadomość i przestało do mnie docierać co mówi Nathan. Jego dwie przyjaciółeczki mnie przerażały. W ich oczach widziałam tylko mrok, ciemność i zło. Cały czas trzymałam się za brzuch obawiając się, że zrobią coś mojemu dziecku.
-Więc to ona – usłyszałam głos blondynki, która chyba miała na imię Emma.
-Tak, zróbcie z nią porządek. Zabijcie ją i dziecko.
Przeraziłam się. Tak bardzo chciałam ratować życie mojego dziecka, ale nie mogłam. Byłam zablokowana. Myślałam, że to już jest koniec. Chciałam się poddać, bo wydawało mi się, że nie mogę zrobić nic. Zupełnie nic.

 I wtedy ujrzałam kilka sylwetek. Rozpoznałam ich dopiero po chwili. Pierwszą osobą, którą poznałam był nie kto inny jak Elijah. Zaraz po nim spostrzegłam Rebekę i Klausa. Ojcu mojego dziecka towarzyszyła też Caroline. Nie rozumiałam jej obecności, ale nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać. Dostrzegłam też potężną czarownicę, Davinę i jej przyjaciela Marcela.
-Wypuść ją! – krzyknął Klaus i od razu pobiegł w moją stronę, nie czekając na jakąkolwiek reakcję.
-Poczekaj, pomogę ci! – zawołała Forbes.
-Jestem pod wrażeniem, że znaleźliście wilczka, ale uwierzcie mi, nic wam to nie da. Moje czarownice i tak ją zabiją.
Zastanawiałam się dlaczego Nathan jest taki pewny siebie, ale przekonałam się o tym, gdy tylko Caroline dotknęła sznura, którym miałam związane ręce.

-Cholera! – zaklęła.
-Nie zdążyłem ostrzec, że wszystko jest pokryte werbeną – na twarzy Nathana znowu pojawił się ten złowrogi uśmieszek. – Chociaż, właściwie to wcale nie zamierzałem.
Wtedy Davina wkroczyła do akcji i zastosowała swoje czary. Najwyraźniej przyprawiła Nathana o magiczną migrenę. Widziałam  już takie tricki, na przykład w przypadku Bonnie Bennett, ale z tego co zauważyłam Davina była o wiele silniejsza. Nathan krzyczał i zwijał się z bólu, tak, że prawie zemdlał.
 Rebekah też przyczyniła się do pomocy. Szarpnęła Samanthę za kurtkę i przyciągnęła ją do siebie. Spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała „Teraz wypuścisz moją przyjaciółkę Hayley, a jedyną osobą, którą zabijesz jest ten facet” – wskazała na Nathana. Samantha tylko pokiwała głową i zaczęła rozwiązywać sznury, którymi byłam związana.
 Emma już chciała ją powstrzymać, ale Elijah zdążył zająć się tą niby czarownicą. Zrobił dokładnie to samo co Rebekah z Samanthą.
-Najwyraźniej czarownice nie miały w sobie werbeny – rzekł Mikaelson.
Emma i Samantha w końcu mnie uwolniły, a Nathan? Po chwili był martwy.
-Dziękuję! – rzuciłam się na szyję Pierwotnemu. – Myślałam, że już jestem martwa.
-Już więcej nie spuszczę cię z oka – Elijah czule mnie przytulił.

                                                          ~Klaus~

 Ulżyło mi kiedy zobaczyłem jak czarownice pod wpływem hipnozy wypuszczają Hayley. Nie musiałem się już martwić o swoje dziecko, co bardzo mnie ucieszyło. Przybyliśmy w ostatniej chwili, ale na szczęście udało nam się ją uratować.

-Twoje dziecko ocalone – uśmiechnęła się do mnie Caroline.
-Podziękujcie Davinie – wtrącił się Marcel.
-On ma rację – przyznała moja ukochana.
-Dziękujemy, Davino – zwróciłem się w stronę nastolatki.
-Zawsze do usług – uśmiechnęła się.
-Teraz chyba możemy wrócić do domu – odezwała się moja siostra.
Wtedy ujrzałem, że Hayley skrzywiła się, jakby z bólu i upadłaby na ziemię gdyby nie to, że mój brat ją złapał.
-Dobrze się czujesz? – spytał dziewczynę.
-Ze mną w porządku, ale dziecko musi być głodne.
-Musimy się pospieszyć – oznajmiła Rebekah.
-Może po prostu znowu się przeteleportujemy? – zasugerowała Davina.
Wszyscy przystanęli na propozycję młodej czarownicy.

Davina rzuciła czar i dzięki niej za chwilę znaleźliśmy się w naszym domu.
-To my się już z wami pożegnamy – rzekł Marcel.
-Dziękuję wam za wszystko – odpowiedziała Hayley.
Marcel i jego przyjaciółka prawdopodobnie nie zdążyli usłyszeć tych słów, bo zanim wilczyca dokończyła oni już zniknęli z naszych oczu.
-Połóż się, Hayley – zaproponował mój starszy brat. – Rebekah?
-Tak, już idę gotować mleko – odrzekła moja młodsza siostra.
Byłem szczęśliwy, że sprawę z Hayley mamy wreszcie za sobą, dlatego że mogłem zająć się Caroline.

-Teraz jest czas dla nas? – zwróciłem się do swojej dziewczyny.
-Chyba może być.
-Nadrobimy nasz stracony poranek?
-Jeśli tylko chcesz.
-To oczywiste, że chcę, kochana.
Caroline nie potrzebowała więcej słów. Po prostu wyciągnęła szczotkę i przeczesała włosy. Nie wiedziałem po co to robi, skoro wygląda idealnie, ale wolałem nie wnikać.
-Teraz możemy iść.
Nie odpowiedziałem, tylko chwyciłem wampirzycę za rękę. Było po południu, więc na zewnątrz znajdowało się całkiem sporo ludzi. Wobec tego ten spacer nie będzie wyglądał tak, jak wtedy, o poranku, ale najważniejsze jest to, że się odbędzie.
 Idąc ulicami Nowego Orleanu, Caroline spytała mnie:
-Jak się czujesz?
-Dobrze, dlaczego pytasz kochana?
-Martwiłeś się o Hayley.
-Ona nosi moje dziecko. Ale uratowaliśmy ją.
-Nie sądziłam, że jesteś taki uczuciowy.
-Nie jestem.
-A jednak.
-Nieprawda.
-Wmawiasz sobie. Ale dlaczego? To dobra cecha.
-Tak sądzisz?
-Oczywiście.
-Chcesz zobaczyć moje uczucia?

Nie czekałem na odpowiedź. Po prostu przyciągnąłem Caroline jak najbliżej siebie. Trzymając dłońmi jej śliczną twarz zacząłem ją namiętnie całować. Nie obchodziło mnie to, że wokół jest pełno ludzi, którzy mogą się na nas gapić, jedyne na czym się skupiałem to wpychanie jej języka do buzi. Dziewczyna bez wahania to odwzajemniała. Byłem w siódmym niebie. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie i nigdy bym się nie znudził. Przy żadnej, absolutnie żadnej dziewczynie nie czułem się tak, jak przy Caroline Forbes.
 Oczywiście, wiedziałem, że nie będziemy całować się w nieskończoność, lecz sądziłem, że potrwa to trochę dłużej. Coś jednak przerwało nam ten moment. Strzał. Najpierw usłyszałem głośny huk, a za chwilę zobaczyłem jak Caroline wyślizguje się z moich objęć, krzywiąc się z bólu. Ktoś musiał w nią wcelować.

 Złapałem dziewczynę i przeciskając się przez zgromadzony wokół tłum zaciekawionych twarzy zaniosłem ją do domu. Liczyłem na to, że może w międzyczasie zorientuję się kto strzelał, ale nic z tego. Było tam o wiele za duże zgromadzenie, a ja miałem za mało czasu, żeby przyjrzeć się każdemu z osobna.
 W tempie takim, jak przystało na Pierwotną Hybrydę, niosąc Caroline na rękach z powrotem znalazłem się w domu. Niemal od razu położyłem ranną wampirzycę na pierwszym lepszym łóżku i podałem jej swą krew.
-Co z nią? - zapytał Elijah nagle stając w progu.
-Zaraz powinna wydobrzeć, dostała moją krew.
-Co się stało? - ciągnął brat.
-Ktoś w nią strzelał. To wyglądało jakby naprawdę chciał ją zabić, ale na szczęście nie wcelował w serce.
-Wiesz kto to był?
-Nie mam pojęcia. Było tam pełno ludzi, nie zauważyłem nikogo podejrzanego.
-Miej ją na oku, Niklaus. Z tego co widzę, nie tylko Hayley grozi niebezpieczeństwo.
-Tylko kto mógłby pragnąć śmierci Caroline? I dlaczego? - zastanawiałem się.
-Nie wiem, bracie, ale radzę ci nie spuszczać jej z oka.
-Nie zamierzam. Jeszcze dorwę tego drania co w nią strzelał i sam go zabiję. Nikt nie będzie krzywdził Caroline.

niedziela, 14 września 2014

Część jedenasta

                                                                     ~Klaus~

 Wszystko układałoby się po mojej myśli gdyby nie zniknięcie Hayley. Wiedziałem, że układa mi się zbyt idealnie. Nie sądziłem tylko, że skończy się to w taki sposób. Na całe szczęście pod ręką miałem Marcela, posiadacza niezastąpionej broni, wszechpotężnej Daviny.
 Razem ze swoim rodzeństwem i dziewczyną (wciąż jestem z tego dumny) oczekiwaliśmy na mojego przyjaciela, który miał nam pomóc. Powiedział, że zobaczy co da się zrobić. Wreszcie wychylił się zza drzwi swojego domu, a u jego boku stała szesnastoletnia dziewczyna  ubrana w ciemną bluzkę z koronką, czarną spódnicę, z włosami spiętymi w koka.
-Davino, przedstaw swój plan naszym gościom.
-A więc masz jakiś plan? - zapytałem.
-Tak - potwierdziła. - Najpierw muszę rzucić zaklęcie namierzające, aby łatwiej było nam znaleźć Hayley.
-Więc zrób to - odezwała się Caroline.
-Dobrze, dajcie mi chwilę.
Davina znów zniknęła wewnątrz domu. Wszyscy odruchowo chcieliśmy ruszyć za nią, ale Marcel nam zakazał. Twierdził, że nastolatka potrzebuje ciszy i spokoju, aby mogła się skupić na czarach.
-Myślicie, że ona nam pomoże? - zapytała niepewnie Rebekah.
-To oczywiste. Sama widziałaś jak ostatnio zmasakrowała chatę - rzekła Caroline.
-Racja, kochana - powiedziałem i objąłem wampirzycę.
-Że też się tak dajesz - Bekah spojrzała w stronę Caroline.
-Związek do czegoś zobowiązuje - blondynka spuściła wzrok.
Z środka mieszkania Marcela rozległ się jakiś hałas. Mój czarnoskóry przyjaciel bez wahania pobiegł to sprawdzić.
                                                                     ~Hayley~

 Czułam się okropnie. W miejscu, w którym uwięził mnie człowiek, twierdzący iż ma na imię Nathan było coraz bardziej duszno. Byłam głodna, a w żaden sposób nie mogłam się pożywić, przez cały czas miałam usta zaklejone taśmą. Nie mogłam zrobić nic. Cały czas siedziałam tylko pod ścianą, osłabiona i związana. Czekałam aż ktoś przyjdzie mi na ratunek, bo sama nie mogłam wezwać pomocy. Będąc w tym stanie najbardziej martwiłam się o swoje nienarodzone dziecko.
 Po chwili usłyszałam kroki. Przez moment łudziłam się, że ktoś rzeczywiście przybił mnie uratować. Myliłam się jednak. Osobą, którą słyszałam był porywacz, Nathan. Tak jak zapowiedział, nie przybył sam. U jego boku zauważyłam dwie kobiety.
 Jedna z nich, brunetka, ubrana była w skórzaną kurtkę z dodatkiem futra i czarne legginsy. Makijaż miała dosyć mocny. Usta pomalowane różową szminką, a na oczach wyraźne kreski. Jej długie, ciemne, kręcone włosy były piękne. Właściwie, to cała była piękna, ale w jej oczach można było dostrzec zło.
 Natomiast druga towarzyszka Nathana wyglądała na młodszą. Mogła być co najwyżej trochę starsza od Daviny. W przeciwieństwie do tamtej, ta była blondynką. Nosiła niebieską sukienkę, która idealnie zgrywała się z kolorem jej oczu. Dziewczyna również była dość mocno pomalowana. Na oczach miała kreski, a na ustach ciemnoczerwoną szminkę.
-Widzę, że nasz wilczek nie zdołał się jeszcze uwolnić - powiedział Nathan.
Chciałam się na niego wydrzeć, ale przypomniało mi się, że mam zaklejone usta.
-Dziewczęta, przedstawiam wam Hayley Marshall, bo ona sama przedstawić się nie może - uśmiechnął się szyderczo. - Hayley, to moje przyjaciółki. Samantha i Emma, ale ja nazywam je Sam i Em. Tylko ja tak mogę mówić, ty nie. Chociaż... ty w ogóle nie możesz mówić - zadrwił.
Przysięgam, że gdybym nie była cała związana, zrobiłabym temu kolesiowi krzywdę.

~Caroline~

 Kiedy Marcel pobiegł sprawdzić skąd dobiega hałas, wszyscy odruchowo chcieliśmy ruszyć za nim. Przyjaciel Klausa jednak powstrzymał nas jednym gestem. Nie minęła minuta, a on i jego przyjaciółka, Davina ponownie znaleźli się przy nas.
-Szybcy jesteście - skomentowałam ich refleks.
-Myślę, że wiem gdzie jest Hayley - powiedziała czarownica.
-Świetnie, więc gdzie ona jest? - zapytał Klaus.
Ach, ten akcent Klausa. Działał na mnie jak żaden inny. Kiedy tylko coś mówił, czułam, że szybciej bije mi serce. Przez to na chwilę zapomniałam, że w ogóle porwali Hayley, ale wróciłam do rzeczywistości gdy tylko Davina odpowiedziała mojemu chłopakowi.
-To jakieś ubocze Nowego Orleanu. Ktoś musiał ją porwać, bo normalnie nikt tam nie przebywa. To opuszczone, wyludnione miejsce.
-Wiesz jak tam trafić? - zapytał Elijah.
-Tak. Potrzebuję tylko czarów.
-Masz ich pod dostatkiem - zauważyłam.
-To prawda - przyznała szesnastolatka.
Spojrzałam na Klausa. Był jakiś dziwny. Nieobecny, zamyślony. Zapewne myślał o Hayley i to chyba normalne. Ale nie wiem czy normalne jest to, że poczułam ukłucie zazdrości. Hayley w końcu nosiła jego dziecko, nic dziwnego, że się martwił. Nie wiedziałam o co właściwie byłam zazdrosna, ale wiem, że byłam. 
-Znajdziemy ją - wbrew swojej woli, spróbowałam pocieszyć Pierwotnego.
-Wiem, kochana. Nie chciałbym tylko, żeby wcześniej stała się krzywda mojemu dziecku.
To piękne uczucie usłyszeć takie słowa z ust Klausa, ale zrobiło mi się go strasznie szkoda. Wiedziałam, wiedziałam, że on tak naprawdę nie jest zły i ma uczucia. Musi naprawdę kochać to dziecko. 
 Cała zazdrość jaką czułam jeszcze przed chwilą przeminęła. Zastąpiło ją współczucie. Wtedy zrozumiałam jak bardzo pragnę szczęścia Klausa i jak bardzo go kocham.

piątek, 5 września 2014

Część dziesiąta

                                                                ~Caroline~

 Kiedyś, kiedy jeszcze nie widziałam świata poza Tylerem nie miałam wyrobionego dobrego zdania na temat Klausa. Zresztą do tej pory uważam, że on i cecha taka jak dobroć nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego. Pierwotny jednak ma coś na swoje usprawiedliwienie. Zło otaczało go od małego, nie miał łatwego dzieciństwa, ojciec nie traktował go dobrze. Nic dziwnego, że sam stał się taki jaki jest. Dlaczego ja go bronię? W sumie chyba powinnam, teraz to już mój chłopak. M Ó J  C H Ł O P A K. Te dwa słowa brzmią tak nieprawdopodobnie, a o dziwo sprawiają, że jestem szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Zwlekałam z tą decyzją, lecz w końcu ją podjęłam i nie żałuję. Nie mogę przecież wyrzekać się swoich uczuć. To byłoby niesprawiedliwe, wobec Klausa i nie tylko.
 Pierwotny jeszcze dzisiejszego ranka, kiedy wszyscy pozostali jeszcze spali, już wyciągnął mnie na spacer. Nie mam pojęcia, co go napadło, żeby wychodzić tak wcześnie. Z jego słów wynikało, że po prostu chce się mną nacieszyć. Nie wiedziałam czy powinnam w to wierzyć, ale zgodziłam się pospacerować z nim po Nowym Orleanie.
 O tej porze miasto było wyjątkowo puste. Nie natknęliśmy się na zbyt wielu ludzi. Przez to wokół panowała też cisza, która wprowadzała całkiem romantyczny nastrój. Teraz Klaus bez wahania trzymał mnie za rękę.
-Czy nie sądzisz, że Nowy Orlean jest piękny? - zapytał.
-Tak. Dopiero teraz dostrzegłam jego urok.
-Ale twoje oczy są jeszcze piękniejsze - rzekł Klaus, stając ze mną twarzą w twarz.
-Och Klaus, od kiedy z ciebie taki romantyk?
-To ty tak na mnie wpływasz, kochana - odpowiedział.

~Klaus~

 Spacer z Caroline, która jest teraz moją dziewczyną. Lepszego poranka nie mogłem sobie wymarzyć. Coraz więcej moich pragnień się spełnia. Jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Teraz jest chyba aż za dobrze. Nie chciałbym, żeby ten wręcz idealny stan rzeczy się w jakiś sposób teraz spieprzył.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że po tym wszystkim co zrobiłem dałaś mi szansę.
-Nieraz powtarzałam, że ludzie popełniają błędy. Poza tym zmieniłeś się. Na lepsze, muszę przyznać.
-Zawdzięczam to tobie, Caroline.
Wydawało mi się, że już nic nie może popsuć tej jakże romantycznej rozmowy. Myliłem się. Wibracje w moim telefonie wszystko przerwały. Wyciągnąłem komórkę. Na ekranie wyświetliło się imię mojego brata; Elijah.
-Elijah, co jest tak poważ...
-Hayley zniknęła.
-Co?
-Hayley zniknęła, a twoje dziecko razem z nią. Nie zostawiła nic, żadnej wiadomości. Ja i Rebekah dzwoniliśmy do niej chyba z dwadzieścia razy, ale na marne. Myślałem, że może ty coś wiesz.
-Nie wiem... Ale będę musiał się dowiedzieć.

~Hayley~

 Nie miałam pojęcia czym było miejsce, w którym aktualnie się znajdowałam i skąd się tutaj w ogóle wzięłam. Wiedziałam tylko, że nie wygląda zbyt przytulnie. Ciche, szare, zakurzone. Chciałam stąd zwiać, ale miałam związane ręce i nogi. Nie byłam w stanie się ruszyć. Wtedy przede mną stanął mężczyzna. Wysoki, szczupły brunet o oczach w kolorze granatu i złowieszczym uśmieszku. Ubiorem bardzo przypominał mi Klausa.


-Witaj, wilczku - zwrócił się do mnie.
-Wypuść mnie!
-Nie ma takiej opcji.
-Masz mnie stąd wypuścić, rozumiesz?!
-Uspokój się, bo twoje krzyki nic nie zmienią.
-Kim ty do cholery jesteś?!
-Ja jestem Nathan, a ty wilczku nosisz coś co zagraża nam wszystkim - wskazał na mój brzuch.
-Moje dziecko nikomu nie zagraża! Cholera jasna, wypuść mnie stąd!
-Nie denerwuj się tak, jesteś w ciąży. Chociaż nie, to w sumie nie ma żadnego znaczenia. I tak pozbędziemy się tego potwora.
-Nie zrobisz krzywdy mojemu dziecku!
-Nie bądź taka pewna siebie, wilczyco. 
-Nie wiem czy wiesz, ale to dziecko Pierwotnego. Skoro wiesz kim jestem, choć nie mam pojęcia skąd, to pewnie wiesz też o wampirach. Kojarzysz Pierwotnych?
-Nie próbuj mi grozić - Nathan zignorował moje pytanie. - I błagam, zamknij się już - powiedział wyciągając taśmę z kieszeni i zaklejając mi usta. - Wkrótce do ciebie wrócę. Tylko, że z dwoma towarzyszkami.

~Caroline~
*w tym samym czasie*

 Kiedy słuchałam jak Klaus rozmawia z bratem zaczęłam się martwić. Jego mina, ton głosu i to co mówił było niepokojące. Nie mogłam tego zignorować. 
-Klaus, co się stało?
-Elijah twierdzi, że Hayley zniknęła.
-Co? Jak to?
-Nie mogą jej nigdzie znaleźć. Telefonów też nie odbiera.
-Klaus, musimy coś z tym zrobić!
 Pomimo, że Hayley Marshall nie była osobą, którą darzyłam sympatią, ta sytuacja mnie zmartwiła. W końcu ona nosiła dziecko Klausa. Teraz może być w niebezpieczeństwie, dlatego nie wolno nam dłużej zwlekać. 
-Tylko jak mamy ją znaleźć? - kontynuowałam.
-To jest dobre pytanie, ale trzeba by było coś wymyślić. 
-Ej, jesteś Klaus Mikaelson. Przeżyłeś ponad tysiąc lat. Nie wierzę, że nie masz żadnego pomysłu. 
-Właściwie to mam jeden.
-Wiedziałam! Więc?
-Davina.
Na dźwięk tego imienia aż zadrżałam. Przypomniała mi się postać szesnastoletniej brunetki w białej sukience, która dosłownie jednym kiwnięciem palca potrafi rozwalić cały dom. Niemniej jednak uważałam, że w tej chwili rzeczywiście może być przydatna. W końcu jej moce mogą nam pomóc w wielu sprawach. 
-Musimy poinformować Elijah i Rebekę - rzekł Klaus.
Bez chwili wahania kiwnęłam głową.

~Klaus~

 Kilka minut później już byliśmy w domu. Na szczęście moje rodzeństwo nie ruszyło na poszukiwania Hayley beze mnie i Caroline. Koniecznie musiałem powiadomić ich o moim zamiarze wykorzystania nastoletniej czarownicy.
-Jakieś wieści? - zapytałem zanim przeszedłem do tematu.
-Żadnych... Co my zrobimy? - zapytała Rebekah z wyraźnym smutkiem w głosie.
-Nie martw się siostrzyczko - odparłem. - Myślę, że jest ktoś kto może nam pomóc.
-A o kim mowa? - wtrącił się Elijah.
-Davina.
Zanim  uzyskałem od mojego rodzeństwa jakąkolwiek odpowiedź, moja siostra i brat wymienili spojrzenia. Za chwilę niemalże równocześnie skinęli głowami.
-Musisz dogadać się z Marcelem - powiedziała Rebekah. - Nie wiadomo czy ci ją "pożyczy".
-Poradzę sobie.

~Rebekah~

 Mój brat, może i jest zły, ale na pewno też inteligenty. Sama nie wpadłabym na pomysł z wciągnięciem Daviny w to wszystko. To było rozsądne wyjście. Lecz kiedy szliśmy w stronę domu Marcela, nie mogłam pojąć jednej rzeczy. Postanowiłam, że zapytam wprost.
-A do czego potrzebna nam Caroline? Przecież ona nawet nie lubi Hayley.
-Jest potrzebna mnie, tobie nie musi być - odparł Klaus.
-Czy wy naprawdę musicie się kłócić o mnie? - wtrąciła Forbes.
-Nie zwracaj na nią uwagi, kochanie - powiedział mój brat.
-Kochanie... - przewróciłam oczami.
Dyskusja skończyła się kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Nik zapukał do drzwi swojego przyjaciela. Gdy Marcel otworzył z jego ust wypłynęły słowa:
-Sporo was tu, nie spodziewałem się takiego składu.
-Witaj, Marcel - rzekł Nik. - Potrzebujemy twojej pomocy. A raczej twojej przyjaciółki.
-Daviny? - zdziwił się czarnoskóry.
-Właśnie jej.
-A do czego jest wam potrzebna Davina?
-Hayley zniknęła. Nie daje znaku życia - wtrąciłam się.
-To faktycznie kiepska sytuacja, ale wciąż nie rozumiem jak mogłaby wam pomóc Davina. 
-Jest najpotężniejszą czarownicą jaką znamy - powiedział Klaus. - Pomyśleliśmy, że może pomogłaby nam ją jakoś namierzyć.
-Zobaczę co da się zrobić - poinformował Marcel i zniknął wewnątrz swojego domu.

~Caroline~

 Muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowana. Dzień zapowiadał się tak cudownie. Liczyłam, że spędzę go z Klausem tak jak dziewczyna ze swoim chłopakiem. A tu proszę. Okazuje się, że dziewczyna nosząca dziecko mojego chłopaka przepadła gdzieś bez śladu. Co innego mogę więc zrobić, jeżeli nie towarzyszyć w poszukiwaniach? Chociaż nie wiem czy powinnam udzielać się pod tym względem. Co niektórzy sami przyznają, że jestem niepotrzebna. Gdyby nie Klaus już dawno wróciłabym do Mystic Falls.


sobota, 30 sierpnia 2014

Część dziewiąta

                                                                ~Caroline~

 Nie, nie, nie, to po prostu niemożliwe. To nie mogło wydarzyć się naprawdę. Nie mogłam tak po prostu pójść do łóżka z Klausem. W zasadzie, to wcale nie poszłam. To wszystko nie odbyło się w łóżku, tylko w lesie, na łonie natury. Zresztą nieistotne gdzie, ważne, że się zdarzyło. Ech, ależ ja jestem głupia. Dałam się porwać do Nowego Orleanu, powiedziałam mu, że jego starania nie pójdą na marne i dałam się całować. Mogłam się domyślić, że prędzej czy później do czegoś takiego dojdzie.
 Nie byłam smutna z powodu tego co się stało. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, nie mogłam powiedzieć, że czułam się źle kiedy "to" robiliśmy. Najgorsze w tym wszystkim były dręczące mnie wyrzuty sumienia. Kiedy tylko przypomnę sobie ilu ta hybryda zabiła ludzi aż bierze mnie na wymioty. Z drugiej jednak strony, może dobrze robię pozwalając Pierwotnemu na to wszystko. Prawda jest taka, że to dzięki mnie nauczył się kochać i przy mnie staje się lepszą osobą. Poza tym w drodze jest jeszcze jego nienarodzone dziecko, a przy nim też musi wiedzieć jak się zachować. Może ten związek (?) naprawdę wyjdzie mu na dobre. No właśnie, zastanawiałam się czy to co jest pomiędzy mną, a Klausem można nazwać związkiem. Żadne z nas nie powiedziało tego na głos, lecz do całowania się i seksu raczej nie dochodzi pomiędzy dwoma znajomymi. No, chyba, że komuś chodzi tylko o jedno. Jednak nawet jeśli Klaus, wiele razy w swoim życiu miał takie podejście wiedziałam, że ze mną było inaczej. Po prostu to czułam. Wiedziałam, że jest we mnie zakochany. Starał się, bardzo. Cierpiał, gdy go odtrącałam. Może  jednak słusznie zmieniłam nastawienie co do niego.
 Rozmyślając nad tym wszystkim poczułam głód. Dobrze, że zabrałam ze sobą zapasy krwi. Nie chciałam się o nie nikogo prosić. Elijah i Hayley byli zajęci sobą nawzajem. Nie miałam pojęcia co brat Klausa widział w tej wilczycy, ale cóż, jak to mówią, serce nie sługa. Nie powinnam zastanawiać się nad tym po tym wszystkim do czego doszło pomiędzy mną, a Klausem. Po wczorajszej rozmowie z Rebeką nawet nie chciałam się do niej odzywać, ale intuicja podpowiadała mi, że prędzej czy później ona sama zacznie mi dogryzać. Nie chciałam, żeby dowiedziała się o tym co zaszło wczoraj w lesie, ale obawiałam się, że jest to nieuniknione.
 Wracając do mojego wampirzego głodu, sięgnęłam po torebkę krwi, aby się nią pożywić. Chyba jednak za długo nie spożywałam krwi, bo jedna torebka mi nie wystarczyła. Na szczęście miałam więcej zapasów.

~Klaus~

 Mówią, że będąc złym nigdy nie będziesz szczęśliwy. Nie do końca się z tym zgodzę. Chyba każdy kto mnie zna ma mnie za złą osobę. A teraz czuję się najszczęśliwszą hybrydą na świecie. Pomijając to, że jestem jedyną hybrydą oprócz Tylera Lockwooda, który na pewno teraz cierpi. Kto by nie cierpiał po stracie takiej dziewczyny jak Caroline Forbes? On ją stracił, a ja już ją zyskałem. Wprawdzie nie ustaliliśmy jeszcze czy jesteśmy razem, ale to co się zdarzyło w lesie chyba mówi samo za siebie. Gdyby tego nie chciała powiedziałaby mi. A Caroline nie protestowała. Zrobiła to z przyjemnością.
 Wyszedłem z łóżka ze szczerym uśmiechem na twarzy. Zszedłem na dół tylko po to, żeby ją zobaczyć. 
 Ujrzałem dokładnie to co chciałem.
Przepiękną dziewczynę gatunku wampir noszącą kręcone blond włosy i czarne ubranie. Dziewczynę, która była wyraźnie zamyślona. Podejrzewałem, że rozmyśla właśnie o wczorajszym zajściu.
-Witaj kochana - zwróciłem się do Caroline, nie zwracając uwagi na resztę rodziny.
-Dzień dobry, Klaus.
-Wręcz bardzo dobry, rzekłbym. Jak się miewasz, panno Forbes?
-W porządku, dziękuję, panie Mikaelson.
Prowadząc ten dialog poczułem się trochę jak swój starszy brat. To Elijah zwykle używał takiego staroświeckiego języka.
-W porządku? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
-Nie, chciałabym z tobą porozmawiać, ale na osobności.
Zauważyłem, że moja siostra przygląda nam się z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy. Nie zwróciłem na to jednak większej uwagi i po prostu przystałem na propozycję Caroline.

~Rebekah~

 Obserwując mojego brata i Caroline doszłam do wniosku, że nie przemówiłam tej wampirzycy do rozsądku. Nie mogłam pojąć jak udało mu się ją tak uwieść. No, bo inaczej bym tego nie nazwała. W zasadzie jednak nie powinnam się o nią martwić.Ona dobrze wie jak okrutny potrafi być Klaus, dobrze wie w co się pakuje. Jeżeli ją skrzywdzi - to będzie jej problem, nie mój. Chociaż trzeba przyznać, że akurat o nią wyjątkowo się stara. Musi mu na niej naprawdę zależeć. Nic i nikt inny go nie obchodzi. Niespecjalnie interesuje się Hayley, matką jego własnego dziecka. No cóż, może kiedy ono już przyjdzie na świat to się zmieni. Może Forbes przynajmniej go czegoś nauczy. Jednak obserwując swojego, lepszego brata, Elijah i Hayley... Czułam, że dziecko prędzej jego niż Klausa będzie nazywało ojcem.

~Klaus~

  Tak jak prosiła mnie Caroline, wyszedłem w raz z nią, aby porozmawiać na osobności. Nie musiałem nawet zastanawiać się czego ta rozmowa będzie dotyczyła. To było zbyt oczywiste. Czułem lekki stres, jednak w tej chwili zdecydowanie przeważało szczęście.
-Posłuchaj, Klaus. Nie mam zamiaru udawać, że nic się nie wydarzyło.
-Przecież nie każę ci udawać.
-Nie chcę też udawać, że nic między nami nie ma.
-Caroline... 
-Ani, że nic do ciebie nie czuję - przerwała mi.
Powiedziała to. Powiedziała to na głos. Powiedziała, że coś do mnie czuje. A raczej zaprzeczyła temu, że nic nie czuje. Nareszcie się doczekałem.
-Caroline, nie musisz udawać - powiedziałem. 
Patrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "nie wiem co powiedzieć".
-Kocham cię - więc zrobiłem to za nią.
-Ja...
-Tak?
-Ja... ja... chyba ciebie też.
Kiedy to powiedziała spuściła wzrok. Przybliżyłem się do niej i poczułem jak szybko bije jej serce. Musiało być jej naprawdę ciężko wydusić z siebie te słowa. Nie chciałem jednak, żeby czuła się niekomfortowo więc zamiast cokolwiek odpowiadać tylko ją przytuliłem.
 Staliśmy wtuleni w siebie przez dłuższą chwilę. Nie słyszałem nic prócz bicia serca mojej ukochanej. Czułem się dosłownie jak w siódmym niebie.
-Czy mówiłaś o tym swoim przyjaciółeczkom i Stefanowi? - spytałem Caroline.
-O tym, to znaczy, o czym? - zapytała nieco zmieszana.
-Jak to o czym? O naszym związku.
-Jesteśmy w związku? Chyba jeszcze tego nie ustaliliśmy.
-A czy ustaliliśmy kiedykolwiek, że jesteśmy znajomymi? Zresztą po co coś ustalać? Przecież zachowujemy się dosłownie jakbyśmy byli parą. 
-Tak, wiem, masz rację...
-Wracając do pytania...
-Nie mówiłam. Nie kontaktowałam się z nimi. Ani oni ze mną...
-Chyba czas to zmienić, kochana. Przecież nie zabroniłem ci mieć z nimi kontaktu.
-Jasne - Caroline wyrwała się z moich objęć.

~Caroline~

 A jednak jestem z Klausem. Dzisiaj właściwie wyznałam mu miłość. A to chyba już wystarczający dowód. Nie mogłam się z tym dłużej kryć. Jakkolwiek zareagują na to moi przyjaciele, muszę im o tym powiedzieć. Do kogo powinnam zadzwonić? Elena, Bonnie? Chyba jednak Stefan. Tak, to najlepsze rozwiązanie. Sięgnęłam po komórkę i przeszukując kontakty wybrałam numer mojego najlepszego przyjaciela.
-Caroline, jak miło, że dzwonisz.
-Cześć Stefan. Gdzie jesteś?
-W domu.
-Jesteś sam?
-Damon i Elena są ze mną. Tylko, że są trochę... zajęci - rzekł smutnym głosem.
Biedny Stefan, pewnie musiał oglądać wielką miłość Damona i Eleny wciąż będąc zakochany w dziewczynie brata.
-Coś nie tak? - zapytałam.
-Nie, wszystko w porządku. Radzę sobie.
-Mhmm, na pewno.
-Jak się bawisz w Nowym Orleanie? - zmienił temat.
-Ja... muszę ci coś powiedzieć.
-Mów.
-Ja i Klaus jesteśmy...
-Nie przerywaj.
-Chodzi o to, że... jesteśmy... razem.
-Och...
-Możesz mi powiedzieć jak bardzo okropną jestem osobą, że związałam się z kimś takim. No, dalej mów.
-Caroline...
-Tak, słucham, mów dalej.
-Jesteś okropna! Jak mogłaś związać się z kimś takim?! - powiedziałam to, o co prosiłam lecz w jego głosie słychać było rozbawienie.
-Dziękuję, Stefanie - powiedziałam tylko. - Proszę, przekaż to reszcie, bo ja chyba nie będę w stanie powiedzieć tego każdemu z osobna.
-Oczywiście.
-Dziękuję. Kończę już, cześć, Stefan.
-Pa, powodzenia w związku z Panem Pierwotnym.
 Ta rozmowa sprawiła, że naprawdę mi ulżyło. W końcu się komuś wygadałam. Cieszyłam się, że Stefan mnie za bardzo nie ochrzanił. Najgorsza pewnie będzie reakcja Tylera, ale ona akurat najmniej mnie obchodziła. Tyler to już przeszłość. Skończony rozdział. Teraz zaczynam nowy pod tytułem "Klaus Mikaelson"