niedziela, 28 września 2014

Część trzynasta

                                                                 ~Caroline~

  Moje samopoczucie było nietypowe. Wprawdzie lepsze niż wcześniej zważywszy na to, że Klaus poczęstował mnie swoją krwią, ale wciąż czułam się roztrzęsiona po wczorajszym zajściu. Całowałam się z Klausem, aż nagle ktoś po prostu mnie postrzelił. Chciałabym wiedzieć kto i dlaczego. Bałam się, bo zdawałam sobie sprawę, że grozi mi niebezpieczeństwo.
-Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie Klaus.
-Lepiej, dziękuję - odparłam.
W oczach Klausa dostrzegłam coś, co nazwałabym smutkiem. Może zmartwieniem, a może nawet strachem. W każdym razie nie widziałam w nich pozytywnego uczucia.

-Napij się - zaproponował podając mi szklankę z wodą.
-Dziękuję.
Wzięłam łyka wody do ust, ale to zamiast polepszyć, tylko pogorszyłam sprawę. Zakrztusiłam się. Najwyraźniej ktoś dosypał do szklanki werbenę. Ewidentnie ktoś chce zrobić mi krzywdę.
-Co się dzieje, kochana?
-Werbena... - wyszeptałam.
-Werbena? W szklance wody? Ktoś tu chyba nie wie z kim zadziera... A zadziera ze mną, Pierwotną Hybrydą.
-Sądzisz, że to ta osoba, która do mnie strzelała?
-Jestem tego pewien.
-Jak zamierzasz się dowiedzieć kto to?
-Zająłbym się tym sam, ale nie mogę cię zostawić. A ty będziesz bezpieczniejsza, jeśli zostaniesz w domu. A ja muszę cię pilnować. Dlatego pomyślałem o Davinie...
-Znów chcesz wykorzystać moc tej dziewczyny?
-Nie mogę siedzieć bezczynnie. Idę zadzwonić do Marcela - rzekł Klaus i pocałował mnie delikatnie w czoło.

~Klaus~

 Najpierw ktoś jak gdyby nigdy nic strzela do mojej dziewczyny, a potem dosypuje jej truciznę na wampiry do szklanki. Miałem tego dosyć. Kto ma czelność tak bezkarnie robić jej krzywdę? Nie mogłem tego dłużej znieść. Musiałem się jak najszybciej zemścić. Potrzebowałem tylko czarownicy, Davina jest zdolna do wszystkiego.
 Wykręciłem numer Marcela.
-Halo? - usłyszałem w słuchawce głos przyjaciela.
-Marcel, przychodź natychmiast. Mam duży problem. Koniecznie weź ze sobą Davinę!
-Znowu coś z Hayley?
-Tym razem z Caroline.
-To jeszcze gorzej.
-Pospiesz się.
 Gdy tylko się rozłączyłem z powrotem usiadłem na łóżku, przy Caroline. Nie wyglądała najlepiej. Nie wiem czy to wciąż efekt strzału, czy może raczej werbeny, ale blondynka zdawała się być osłabiona.
-Potrzebujesz więcej mojej krwi? - zwróciłem się do dziewczyny.
-Nie, nic mi nie jest - starała się mnie uspokoić, ale w samym tonie głosu słyszałem, że nie czuje się dobrze.
Nie miałem zamiaru na to patrzeć, dlatego też podałem jej kolejną porcję swej krwi.
 Na szczęście nie zaprotestowała, tylko grzecznie się pożywiła.
Wtedy usłyszałem głos swojej siostry, Rebeki:
-Nik, ktoś do ciebie.
Ulżyło mi, bo to pewnie Marcel i Davina. Liczyłem na to, że czarownica w jakiś sposób  pomoże mi schwytać tego idiotę, który strzelał do mojej ukochanej. 
-Wpuść ich - odpowiedziałem.
-Raczej jego - usłyszałem za sobą męski głos.
 Odwróciłem się i aż mnie zamurowało. Nie ujrzałem ani Marcela, ani Daviny. Przede mną stał nie kto inny, jak... Tyler Lockwood.
-Zapewniam cię, że czarownice nie będą potrzebne.
-Tyler? Co ty tu robisz? - odezwała się Caroline.
-Czego chcesz? - również zadałem pytanie.
-Poczułem wyrzuty sumienia...

~Caroline~

 Co tu się do cholery dzieje? Z tego co wiem, Klaus dzwonił do Marcela, więc jakim cudem w naszym domu znalazł się mój były chłopak? Co on tu w ogóle robił? Zjawia się nie wiadomo skąd i wpada do pokoju z tekstem "poczułem wyrzuty sumienia". O co chodzi?
-To wszystko przeze mnie... Przepraszam, nie panowałem nad sobą.
-O czym ty mówisz? - wyrwałam się z łóżka.
-Nie mogłem znieść tego, że Caroline jest szczęśliwa z kimś innym niż ja - chyba zwracał się bardziej do Klausa niż do mnie. - I to z kimś, kto zabił moją mamę. I nie mogłem znieść tego, że ktoś kto zabił moją mamę jest szczęśliwy. I to z moją byłą dziewczyną.
-Nadal nie rozumiem... - powiedziałam.
-Chociaż chciałbym zabić Klausa, to nie mogę. 
-Dlatego próbowałeś zabić mnie... - nie mogłam w to uwierzyć.
Zanim Tyler zdążył odpowiedzieć Klaus się na niego rzucił. Wcale nie zdziwiła mnie taka reakcja Pierwotnego, ale powstrzymałam go. Chciałam zamienić z Tylerem ostatnie słowa. 
 Stanęłam z nim twarzą w twarz.
 -Nie wierzę w to Tyler! Po prostu nie mogę uwierzyć! Jak ty mogłeś?! Nie lubisz Klausa, okej... masz powody. Ale to chyba jeszcze nie powód, żeby chcieć mojej śmierci! Gdyby tobie kiedykolwiek na mnie naprawdę zależało to miałbyś dla mnie choć trochę szacunku, a tu co widzę?! Nie spodziewałam się tego po tobie... I wiesz co? To co teraz powiem może cię zranić, ale po tym co mi zrobiłeś ani trochę mnie to nie obchodzi! Kocham, bardzo kocham Klausa! To miłość mojego życia! A ciebie... Ciebie po prostu szczerze nienawidzę... - nie wytrzymałam i uderzyłam Tylera z liścia.
-Przepraszam Caro... - Klaus nie dał mu dokończyć.
Pierwotny zaatakował Lockwooda z taką siłą, że ten stracił przytomność. Korzystając z okazji Klaus wyciągnął z tylnej kieszeni Tylera broń, którą prawdopodobnie do mnie strzelał. W ogóle się nie wahał. Po prostu strzelił Tylerowi prosto w serce. 
-Problem z głowy - Klaus się uśmiechnął, ale mi na widok martwego Tylera pociekły łzy.
-Kochana, nie ma co płakać. On próbował cię zabić - pocieszał mnie Klaus. 
-Wiem, ale... kiedyś go kochałam. 
-No właśnie, kiedyś. Teraz najważniejsze jest to, że jesteś bezpieczna.
-Może masz rację. 
 Klaus nie odpowiedział. Jedyne co zrobił, to zbliżył się do mnie, starł mi łzy z twarzy i przytulił mnie. W jego objęciach od razu poczułam się lepiej. 
-A co z Daviną? - zapytałam. 
-Najwyraźniej ona i Marcel dostali informację, że już nie są nam potrzebni. Teraz to już nieważne. Najistotniejsze jest to, że pozbyliśmy się zagrożenia.
Wiedziałam, że Klaus ma rację. Nie chciałam przejmować się Tylerem, szczególnie teraz, kiedy okazało się jakim jest dupkiem.
 I wtedy do pokoju wparowała Rebekah. 
-O mój Boże! - krzyknęła widząc nieżywe ciało Tylera. - A co tu się stało?
-Jak widać, znaleźliśmy sprawcę.
-Słucham?
-Też się zdziwiłam, że to on... - westchnęłam.
 Rebekah aż wybuchnęła śmiechem. Z jednej strony może i słusznie zareagowała. Z jej perspektywy ta sytuacja mogła wydawać się naprawdę zabawna.

~Rebekah~

 To wszystko jest tak dziwne, że aż śmieszne. Ktoś nagle wpada do Nowego Orleanu, atakuje dziewczynę mojego brata, po czym co się okazuje? Że to jej były chłopak. Ale dlaczego on właściwie do niej strzelał? Pewnie chciał, żeby Nik cierpiał. No cóż, nie wyszło mu to na dobre... Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że Tyler się do tego przyznał. Zdążył już poznać Klausa. Mógł się spodziewać, że spotka go kara za takie coś.
-Czy ty płakałaś? - spytałam gdy bardziej przyjrzałam się Caroline.
Dziewczyna pokiwała głową. Kto by pomyślał, że nawet śmierć osoby pragnącej jej śmierci, może wywołać łzy u tej blond wampirzycy.
 Zerknęłam ponownie na ciało Tylera i rzekłam:
-Trzeba coś z tym zrobić.
Odwróciłam się w stronę brata i jego dziewczyny. Wtedy zdałam sobie sprawę, że na ten moment przestało ich to obchodzić. Byli zajęci sobą, a dokładniej obściskiwaniem się i całowaniem. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do Klausa u boku dziewczyny. 

niedziela, 21 września 2014

Część dwunasta

                                                       ~Caroline~

 W Nowym Orleanie ani trochę nie wiało nudą. Cały czas coś się działo. Byłam nieco przybita przez sprawę związaną z zaginięciem Hayley. Nawet jeśli wcześniej marzyłam o tym, żeby wyszła i nie wracała. Wilczyca jest wkurzająca, ale w tej chwili… Jest mi bardzo szkoda Klausa. Nie mogę patrzeć na jego nieszczęście. Dlatego też zdecydowałam się pomóc w poszukiwaniach, chociaż tak naprawdę niewiele mogę.  W przeciwieństwie do Daviny, która może chyba wszystko.  Rzuciła zaklęcie namierzające i dzięki temu wie jak wytropić Hayley. Cały czas jest pod wpływem magii.
 Jestem pewna, że nastolatka sama poradziłaby sobie z odnalezieniem przyszłej matki, lecz jednak miała dosyć spore towarzystwo. Swojego przyjaciela, Marcela, Rebekę, Elijah, no i Klausa, który wówczas trzymał mnie za rękę. Tak, pomimo tej całej trudnej dla niego sytuacji Klaus ciągle trzymał mnie za rękę. To było przepiękne uczucie, nawet nie potrafiłam tego opisać. Wiem tylko, że Tyler nigdy tak na mnie nie wpływał. Najwyraźniej nie był tym jedynym. Z tego wychodzi, że to Klaus nim jest. Może to prawda. Może rzeczywiście Pierwotny jest mi przeznaczony. Chyba za dużo o tym myślę, powinnam po prostu cieszyć się tym, że jestem kochana z wzajemnością. A wiem, że jestem.
-Czy to długa droga? – akcent Klausa wyrwał mnie z zamyślenia.
-To na drugim końcu Nowego Orleanu – odrzekła Davina. – Ale dla nas chyba nie powinno stanowić to problemu. Nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi.
-Dziewczyna ma rację – przyznał brat mojego chłopaka, Elijah.
-Musimy trochę przyspieszyć – rzekła młoda czarownica. – Hayley jest w niebezpieczeństwie.
-W takim razie, nie mamy na co czekać – wtrąciłam się do dyskusji. – Davino, mogłabyś nas jakoś przenieść za sprawą magii?
-Spróbuję – odrzekła Davina.

                                                             ~Hayley~

 Czułam się naprawdę fatalnie. Z każdą minutą coraz bardziej słabłam. Na moment nawet straciłam świadomość i przestało do mnie docierać co mówi Nathan. Jego dwie przyjaciółeczki mnie przerażały. W ich oczach widziałam tylko mrok, ciemność i zło. Cały czas trzymałam się za brzuch obawiając się, że zrobią coś mojemu dziecku.
-Więc to ona – usłyszałam głos blondynki, która chyba miała na imię Emma.
-Tak, zróbcie z nią porządek. Zabijcie ją i dziecko.
Przeraziłam się. Tak bardzo chciałam ratować życie mojego dziecka, ale nie mogłam. Byłam zablokowana. Myślałam, że to już jest koniec. Chciałam się poddać, bo wydawało mi się, że nie mogę zrobić nic. Zupełnie nic.

 I wtedy ujrzałam kilka sylwetek. Rozpoznałam ich dopiero po chwili. Pierwszą osobą, którą poznałam był nie kto inny jak Elijah. Zaraz po nim spostrzegłam Rebekę i Klausa. Ojcu mojego dziecka towarzyszyła też Caroline. Nie rozumiałam jej obecności, ale nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać. Dostrzegłam też potężną czarownicę, Davinę i jej przyjaciela Marcela.
-Wypuść ją! – krzyknął Klaus i od razu pobiegł w moją stronę, nie czekając na jakąkolwiek reakcję.
-Poczekaj, pomogę ci! – zawołała Forbes.
-Jestem pod wrażeniem, że znaleźliście wilczka, ale uwierzcie mi, nic wam to nie da. Moje czarownice i tak ją zabiją.
Zastanawiałam się dlaczego Nathan jest taki pewny siebie, ale przekonałam się o tym, gdy tylko Caroline dotknęła sznura, którym miałam związane ręce.

-Cholera! – zaklęła.
-Nie zdążyłem ostrzec, że wszystko jest pokryte werbeną – na twarzy Nathana znowu pojawił się ten złowrogi uśmieszek. – Chociaż, właściwie to wcale nie zamierzałem.
Wtedy Davina wkroczyła do akcji i zastosowała swoje czary. Najwyraźniej przyprawiła Nathana o magiczną migrenę. Widziałam  już takie tricki, na przykład w przypadku Bonnie Bennett, ale z tego co zauważyłam Davina była o wiele silniejsza. Nathan krzyczał i zwijał się z bólu, tak, że prawie zemdlał.
 Rebekah też przyczyniła się do pomocy. Szarpnęła Samanthę za kurtkę i przyciągnęła ją do siebie. Spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała „Teraz wypuścisz moją przyjaciółkę Hayley, a jedyną osobą, którą zabijesz jest ten facet” – wskazała na Nathana. Samantha tylko pokiwała głową i zaczęła rozwiązywać sznury, którymi byłam związana.
 Emma już chciała ją powstrzymać, ale Elijah zdążył zająć się tą niby czarownicą. Zrobił dokładnie to samo co Rebekah z Samanthą.
-Najwyraźniej czarownice nie miały w sobie werbeny – rzekł Mikaelson.
Emma i Samantha w końcu mnie uwolniły, a Nathan? Po chwili był martwy.
-Dziękuję! – rzuciłam się na szyję Pierwotnemu. – Myślałam, że już jestem martwa.
-Już więcej nie spuszczę cię z oka – Elijah czule mnie przytulił.

                                                          ~Klaus~

 Ulżyło mi kiedy zobaczyłem jak czarownice pod wpływem hipnozy wypuszczają Hayley. Nie musiałem się już martwić o swoje dziecko, co bardzo mnie ucieszyło. Przybyliśmy w ostatniej chwili, ale na szczęście udało nam się ją uratować.

-Twoje dziecko ocalone – uśmiechnęła się do mnie Caroline.
-Podziękujcie Davinie – wtrącił się Marcel.
-On ma rację – przyznała moja ukochana.
-Dziękujemy, Davino – zwróciłem się w stronę nastolatki.
-Zawsze do usług – uśmiechnęła się.
-Teraz chyba możemy wrócić do domu – odezwała się moja siostra.
Wtedy ujrzałem, że Hayley skrzywiła się, jakby z bólu i upadłaby na ziemię gdyby nie to, że mój brat ją złapał.
-Dobrze się czujesz? – spytał dziewczynę.
-Ze mną w porządku, ale dziecko musi być głodne.
-Musimy się pospieszyć – oznajmiła Rebekah.
-Może po prostu znowu się przeteleportujemy? – zasugerowała Davina.
Wszyscy przystanęli na propozycję młodej czarownicy.

Davina rzuciła czar i dzięki niej za chwilę znaleźliśmy się w naszym domu.
-To my się już z wami pożegnamy – rzekł Marcel.
-Dziękuję wam za wszystko – odpowiedziała Hayley.
Marcel i jego przyjaciółka prawdopodobnie nie zdążyli usłyszeć tych słów, bo zanim wilczyca dokończyła oni już zniknęli z naszych oczu.
-Połóż się, Hayley – zaproponował mój starszy brat. – Rebekah?
-Tak, już idę gotować mleko – odrzekła moja młodsza siostra.
Byłem szczęśliwy, że sprawę z Hayley mamy wreszcie za sobą, dlatego że mogłem zająć się Caroline.

-Teraz jest czas dla nas? – zwróciłem się do swojej dziewczyny.
-Chyba może być.
-Nadrobimy nasz stracony poranek?
-Jeśli tylko chcesz.
-To oczywiste, że chcę, kochana.
Caroline nie potrzebowała więcej słów. Po prostu wyciągnęła szczotkę i przeczesała włosy. Nie wiedziałem po co to robi, skoro wygląda idealnie, ale wolałem nie wnikać.
-Teraz możemy iść.
Nie odpowiedziałem, tylko chwyciłem wampirzycę za rękę. Było po południu, więc na zewnątrz znajdowało się całkiem sporo ludzi. Wobec tego ten spacer nie będzie wyglądał tak, jak wtedy, o poranku, ale najważniejsze jest to, że się odbędzie.
 Idąc ulicami Nowego Orleanu, Caroline spytała mnie:
-Jak się czujesz?
-Dobrze, dlaczego pytasz kochana?
-Martwiłeś się o Hayley.
-Ona nosi moje dziecko. Ale uratowaliśmy ją.
-Nie sądziłam, że jesteś taki uczuciowy.
-Nie jestem.
-A jednak.
-Nieprawda.
-Wmawiasz sobie. Ale dlaczego? To dobra cecha.
-Tak sądzisz?
-Oczywiście.
-Chcesz zobaczyć moje uczucia?

Nie czekałem na odpowiedź. Po prostu przyciągnąłem Caroline jak najbliżej siebie. Trzymając dłońmi jej śliczną twarz zacząłem ją namiętnie całować. Nie obchodziło mnie to, że wokół jest pełno ludzi, którzy mogą się na nas gapić, jedyne na czym się skupiałem to wpychanie jej języka do buzi. Dziewczyna bez wahania to odwzajemniała. Byłem w siódmym niebie. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie i nigdy bym się nie znudził. Przy żadnej, absolutnie żadnej dziewczynie nie czułem się tak, jak przy Caroline Forbes.
 Oczywiście, wiedziałem, że nie będziemy całować się w nieskończoność, lecz sądziłem, że potrwa to trochę dłużej. Coś jednak przerwało nam ten moment. Strzał. Najpierw usłyszałem głośny huk, a za chwilę zobaczyłem jak Caroline wyślizguje się z moich objęć, krzywiąc się z bólu. Ktoś musiał w nią wcelować.

 Złapałem dziewczynę i przeciskając się przez zgromadzony wokół tłum zaciekawionych twarzy zaniosłem ją do domu. Liczyłem na to, że może w międzyczasie zorientuję się kto strzelał, ale nic z tego. Było tam o wiele za duże zgromadzenie, a ja miałem za mało czasu, żeby przyjrzeć się każdemu z osobna.
 W tempie takim, jak przystało na Pierwotną Hybrydę, niosąc Caroline na rękach z powrotem znalazłem się w domu. Niemal od razu położyłem ranną wampirzycę na pierwszym lepszym łóżku i podałem jej swą krew.
-Co z nią? - zapytał Elijah nagle stając w progu.
-Zaraz powinna wydobrzeć, dostała moją krew.
-Co się stało? - ciągnął brat.
-Ktoś w nią strzelał. To wyglądało jakby naprawdę chciał ją zabić, ale na szczęście nie wcelował w serce.
-Wiesz kto to był?
-Nie mam pojęcia. Było tam pełno ludzi, nie zauważyłem nikogo podejrzanego.
-Miej ją na oku, Niklaus. Z tego co widzę, nie tylko Hayley grozi niebezpieczeństwo.
-Tylko kto mógłby pragnąć śmierci Caroline? I dlaczego? - zastanawiałem się.
-Nie wiem, bracie, ale radzę ci nie spuszczać jej z oka.
-Nie zamierzam. Jeszcze dorwę tego drania co w nią strzelał i sam go zabiję. Nikt nie będzie krzywdził Caroline.

niedziela, 14 września 2014

Część jedenasta

                                                                     ~Klaus~

 Wszystko układałoby się po mojej myśli gdyby nie zniknięcie Hayley. Wiedziałem, że układa mi się zbyt idealnie. Nie sądziłem tylko, że skończy się to w taki sposób. Na całe szczęście pod ręką miałem Marcela, posiadacza niezastąpionej broni, wszechpotężnej Daviny.
 Razem ze swoim rodzeństwem i dziewczyną (wciąż jestem z tego dumny) oczekiwaliśmy na mojego przyjaciela, który miał nam pomóc. Powiedział, że zobaczy co da się zrobić. Wreszcie wychylił się zza drzwi swojego domu, a u jego boku stała szesnastoletnia dziewczyna  ubrana w ciemną bluzkę z koronką, czarną spódnicę, z włosami spiętymi w koka.
-Davino, przedstaw swój plan naszym gościom.
-A więc masz jakiś plan? - zapytałem.
-Tak - potwierdziła. - Najpierw muszę rzucić zaklęcie namierzające, aby łatwiej było nam znaleźć Hayley.
-Więc zrób to - odezwała się Caroline.
-Dobrze, dajcie mi chwilę.
Davina znów zniknęła wewnątrz domu. Wszyscy odruchowo chcieliśmy ruszyć za nią, ale Marcel nam zakazał. Twierdził, że nastolatka potrzebuje ciszy i spokoju, aby mogła się skupić na czarach.
-Myślicie, że ona nam pomoże? - zapytała niepewnie Rebekah.
-To oczywiste. Sama widziałaś jak ostatnio zmasakrowała chatę - rzekła Caroline.
-Racja, kochana - powiedziałem i objąłem wampirzycę.
-Że też się tak dajesz - Bekah spojrzała w stronę Caroline.
-Związek do czegoś zobowiązuje - blondynka spuściła wzrok.
Z środka mieszkania Marcela rozległ się jakiś hałas. Mój czarnoskóry przyjaciel bez wahania pobiegł to sprawdzić.
                                                                     ~Hayley~

 Czułam się okropnie. W miejscu, w którym uwięził mnie człowiek, twierdzący iż ma na imię Nathan było coraz bardziej duszno. Byłam głodna, a w żaden sposób nie mogłam się pożywić, przez cały czas miałam usta zaklejone taśmą. Nie mogłam zrobić nic. Cały czas siedziałam tylko pod ścianą, osłabiona i związana. Czekałam aż ktoś przyjdzie mi na ratunek, bo sama nie mogłam wezwać pomocy. Będąc w tym stanie najbardziej martwiłam się o swoje nienarodzone dziecko.
 Po chwili usłyszałam kroki. Przez moment łudziłam się, że ktoś rzeczywiście przybił mnie uratować. Myliłam się jednak. Osobą, którą słyszałam był porywacz, Nathan. Tak jak zapowiedział, nie przybył sam. U jego boku zauważyłam dwie kobiety.
 Jedna z nich, brunetka, ubrana była w skórzaną kurtkę z dodatkiem futra i czarne legginsy. Makijaż miała dosyć mocny. Usta pomalowane różową szminką, a na oczach wyraźne kreski. Jej długie, ciemne, kręcone włosy były piękne. Właściwie, to cała była piękna, ale w jej oczach można było dostrzec zło.
 Natomiast druga towarzyszka Nathana wyglądała na młodszą. Mogła być co najwyżej trochę starsza od Daviny. W przeciwieństwie do tamtej, ta była blondynką. Nosiła niebieską sukienkę, która idealnie zgrywała się z kolorem jej oczu. Dziewczyna również była dość mocno pomalowana. Na oczach miała kreski, a na ustach ciemnoczerwoną szminkę.
-Widzę, że nasz wilczek nie zdołał się jeszcze uwolnić - powiedział Nathan.
Chciałam się na niego wydrzeć, ale przypomniało mi się, że mam zaklejone usta.
-Dziewczęta, przedstawiam wam Hayley Marshall, bo ona sama przedstawić się nie może - uśmiechnął się szyderczo. - Hayley, to moje przyjaciółki. Samantha i Emma, ale ja nazywam je Sam i Em. Tylko ja tak mogę mówić, ty nie. Chociaż... ty w ogóle nie możesz mówić - zadrwił.
Przysięgam, że gdybym nie była cała związana, zrobiłabym temu kolesiowi krzywdę.

~Caroline~

 Kiedy Marcel pobiegł sprawdzić skąd dobiega hałas, wszyscy odruchowo chcieliśmy ruszyć za nim. Przyjaciel Klausa jednak powstrzymał nas jednym gestem. Nie minęła minuta, a on i jego przyjaciółka, Davina ponownie znaleźli się przy nas.
-Szybcy jesteście - skomentowałam ich refleks.
-Myślę, że wiem gdzie jest Hayley - powiedziała czarownica.
-Świetnie, więc gdzie ona jest? - zapytał Klaus.
Ach, ten akcent Klausa. Działał na mnie jak żaden inny. Kiedy tylko coś mówił, czułam, że szybciej bije mi serce. Przez to na chwilę zapomniałam, że w ogóle porwali Hayley, ale wróciłam do rzeczywistości gdy tylko Davina odpowiedziała mojemu chłopakowi.
-To jakieś ubocze Nowego Orleanu. Ktoś musiał ją porwać, bo normalnie nikt tam nie przebywa. To opuszczone, wyludnione miejsce.
-Wiesz jak tam trafić? - zapytał Elijah.
-Tak. Potrzebuję tylko czarów.
-Masz ich pod dostatkiem - zauważyłam.
-To prawda - przyznała szesnastolatka.
Spojrzałam na Klausa. Był jakiś dziwny. Nieobecny, zamyślony. Zapewne myślał o Hayley i to chyba normalne. Ale nie wiem czy normalne jest to, że poczułam ukłucie zazdrości. Hayley w końcu nosiła jego dziecko, nic dziwnego, że się martwił. Nie wiedziałam o co właściwie byłam zazdrosna, ale wiem, że byłam. 
-Znajdziemy ją - wbrew swojej woli, spróbowałam pocieszyć Pierwotnego.
-Wiem, kochana. Nie chciałbym tylko, żeby wcześniej stała się krzywda mojemu dziecku.
To piękne uczucie usłyszeć takie słowa z ust Klausa, ale zrobiło mi się go strasznie szkoda. Wiedziałam, wiedziałam, że on tak naprawdę nie jest zły i ma uczucia. Musi naprawdę kochać to dziecko. 
 Cała zazdrość jaką czułam jeszcze przed chwilą przeminęła. Zastąpiło ją współczucie. Wtedy zrozumiałam jak bardzo pragnę szczęścia Klausa i jak bardzo go kocham.

piątek, 5 września 2014

Część dziesiąta

                                                                ~Caroline~

 Kiedyś, kiedy jeszcze nie widziałam świata poza Tylerem nie miałam wyrobionego dobrego zdania na temat Klausa. Zresztą do tej pory uważam, że on i cecha taka jak dobroć nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego. Pierwotny jednak ma coś na swoje usprawiedliwienie. Zło otaczało go od małego, nie miał łatwego dzieciństwa, ojciec nie traktował go dobrze. Nic dziwnego, że sam stał się taki jaki jest. Dlaczego ja go bronię? W sumie chyba powinnam, teraz to już mój chłopak. M Ó J  C H Ł O P A K. Te dwa słowa brzmią tak nieprawdopodobnie, a o dziwo sprawiają, że jestem szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Zwlekałam z tą decyzją, lecz w końcu ją podjęłam i nie żałuję. Nie mogę przecież wyrzekać się swoich uczuć. To byłoby niesprawiedliwe, wobec Klausa i nie tylko.
 Pierwotny jeszcze dzisiejszego ranka, kiedy wszyscy pozostali jeszcze spali, już wyciągnął mnie na spacer. Nie mam pojęcia, co go napadło, żeby wychodzić tak wcześnie. Z jego słów wynikało, że po prostu chce się mną nacieszyć. Nie wiedziałam czy powinnam w to wierzyć, ale zgodziłam się pospacerować z nim po Nowym Orleanie.
 O tej porze miasto było wyjątkowo puste. Nie natknęliśmy się na zbyt wielu ludzi. Przez to wokół panowała też cisza, która wprowadzała całkiem romantyczny nastrój. Teraz Klaus bez wahania trzymał mnie za rękę.
-Czy nie sądzisz, że Nowy Orlean jest piękny? - zapytał.
-Tak. Dopiero teraz dostrzegłam jego urok.
-Ale twoje oczy są jeszcze piękniejsze - rzekł Klaus, stając ze mną twarzą w twarz.
-Och Klaus, od kiedy z ciebie taki romantyk?
-To ty tak na mnie wpływasz, kochana - odpowiedział.

~Klaus~

 Spacer z Caroline, która jest teraz moją dziewczyną. Lepszego poranka nie mogłem sobie wymarzyć. Coraz więcej moich pragnień się spełnia. Jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Teraz jest chyba aż za dobrze. Nie chciałbym, żeby ten wręcz idealny stan rzeczy się w jakiś sposób teraz spieprzył.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że po tym wszystkim co zrobiłem dałaś mi szansę.
-Nieraz powtarzałam, że ludzie popełniają błędy. Poza tym zmieniłeś się. Na lepsze, muszę przyznać.
-Zawdzięczam to tobie, Caroline.
Wydawało mi się, że już nic nie może popsuć tej jakże romantycznej rozmowy. Myliłem się. Wibracje w moim telefonie wszystko przerwały. Wyciągnąłem komórkę. Na ekranie wyświetliło się imię mojego brata; Elijah.
-Elijah, co jest tak poważ...
-Hayley zniknęła.
-Co?
-Hayley zniknęła, a twoje dziecko razem z nią. Nie zostawiła nic, żadnej wiadomości. Ja i Rebekah dzwoniliśmy do niej chyba z dwadzieścia razy, ale na marne. Myślałem, że może ty coś wiesz.
-Nie wiem... Ale będę musiał się dowiedzieć.

~Hayley~

 Nie miałam pojęcia czym było miejsce, w którym aktualnie się znajdowałam i skąd się tutaj w ogóle wzięłam. Wiedziałam tylko, że nie wygląda zbyt przytulnie. Ciche, szare, zakurzone. Chciałam stąd zwiać, ale miałam związane ręce i nogi. Nie byłam w stanie się ruszyć. Wtedy przede mną stanął mężczyzna. Wysoki, szczupły brunet o oczach w kolorze granatu i złowieszczym uśmieszku. Ubiorem bardzo przypominał mi Klausa.


-Witaj, wilczku - zwrócił się do mnie.
-Wypuść mnie!
-Nie ma takiej opcji.
-Masz mnie stąd wypuścić, rozumiesz?!
-Uspokój się, bo twoje krzyki nic nie zmienią.
-Kim ty do cholery jesteś?!
-Ja jestem Nathan, a ty wilczku nosisz coś co zagraża nam wszystkim - wskazał na mój brzuch.
-Moje dziecko nikomu nie zagraża! Cholera jasna, wypuść mnie stąd!
-Nie denerwuj się tak, jesteś w ciąży. Chociaż nie, to w sumie nie ma żadnego znaczenia. I tak pozbędziemy się tego potwora.
-Nie zrobisz krzywdy mojemu dziecku!
-Nie bądź taka pewna siebie, wilczyco. 
-Nie wiem czy wiesz, ale to dziecko Pierwotnego. Skoro wiesz kim jestem, choć nie mam pojęcia skąd, to pewnie wiesz też o wampirach. Kojarzysz Pierwotnych?
-Nie próbuj mi grozić - Nathan zignorował moje pytanie. - I błagam, zamknij się już - powiedział wyciągając taśmę z kieszeni i zaklejając mi usta. - Wkrótce do ciebie wrócę. Tylko, że z dwoma towarzyszkami.

~Caroline~
*w tym samym czasie*

 Kiedy słuchałam jak Klaus rozmawia z bratem zaczęłam się martwić. Jego mina, ton głosu i to co mówił było niepokojące. Nie mogłam tego zignorować. 
-Klaus, co się stało?
-Elijah twierdzi, że Hayley zniknęła.
-Co? Jak to?
-Nie mogą jej nigdzie znaleźć. Telefonów też nie odbiera.
-Klaus, musimy coś z tym zrobić!
 Pomimo, że Hayley Marshall nie była osobą, którą darzyłam sympatią, ta sytuacja mnie zmartwiła. W końcu ona nosiła dziecko Klausa. Teraz może być w niebezpieczeństwie, dlatego nie wolno nam dłużej zwlekać. 
-Tylko jak mamy ją znaleźć? - kontynuowałam.
-To jest dobre pytanie, ale trzeba by było coś wymyślić. 
-Ej, jesteś Klaus Mikaelson. Przeżyłeś ponad tysiąc lat. Nie wierzę, że nie masz żadnego pomysłu. 
-Właściwie to mam jeden.
-Wiedziałam! Więc?
-Davina.
Na dźwięk tego imienia aż zadrżałam. Przypomniała mi się postać szesnastoletniej brunetki w białej sukience, która dosłownie jednym kiwnięciem palca potrafi rozwalić cały dom. Niemniej jednak uważałam, że w tej chwili rzeczywiście może być przydatna. W końcu jej moce mogą nam pomóc w wielu sprawach. 
-Musimy poinformować Elijah i Rebekę - rzekł Klaus.
Bez chwili wahania kiwnęłam głową.

~Klaus~

 Kilka minut później już byliśmy w domu. Na szczęście moje rodzeństwo nie ruszyło na poszukiwania Hayley beze mnie i Caroline. Koniecznie musiałem powiadomić ich o moim zamiarze wykorzystania nastoletniej czarownicy.
-Jakieś wieści? - zapytałem zanim przeszedłem do tematu.
-Żadnych... Co my zrobimy? - zapytała Rebekah z wyraźnym smutkiem w głosie.
-Nie martw się siostrzyczko - odparłem. - Myślę, że jest ktoś kto może nam pomóc.
-A o kim mowa? - wtrącił się Elijah.
-Davina.
Zanim  uzyskałem od mojego rodzeństwa jakąkolwiek odpowiedź, moja siostra i brat wymienili spojrzenia. Za chwilę niemalże równocześnie skinęli głowami.
-Musisz dogadać się z Marcelem - powiedziała Rebekah. - Nie wiadomo czy ci ją "pożyczy".
-Poradzę sobie.

~Rebekah~

 Mój brat, może i jest zły, ale na pewno też inteligenty. Sama nie wpadłabym na pomysł z wciągnięciem Daviny w to wszystko. To było rozsądne wyjście. Lecz kiedy szliśmy w stronę domu Marcela, nie mogłam pojąć jednej rzeczy. Postanowiłam, że zapytam wprost.
-A do czego potrzebna nam Caroline? Przecież ona nawet nie lubi Hayley.
-Jest potrzebna mnie, tobie nie musi być - odparł Klaus.
-Czy wy naprawdę musicie się kłócić o mnie? - wtrąciła Forbes.
-Nie zwracaj na nią uwagi, kochanie - powiedział mój brat.
-Kochanie... - przewróciłam oczami.
Dyskusja skończyła się kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. Nik zapukał do drzwi swojego przyjaciela. Gdy Marcel otworzył z jego ust wypłynęły słowa:
-Sporo was tu, nie spodziewałem się takiego składu.
-Witaj, Marcel - rzekł Nik. - Potrzebujemy twojej pomocy. A raczej twojej przyjaciółki.
-Daviny? - zdziwił się czarnoskóry.
-Właśnie jej.
-A do czego jest wam potrzebna Davina?
-Hayley zniknęła. Nie daje znaku życia - wtrąciłam się.
-To faktycznie kiepska sytuacja, ale wciąż nie rozumiem jak mogłaby wam pomóc Davina. 
-Jest najpotężniejszą czarownicą jaką znamy - powiedział Klaus. - Pomyśleliśmy, że może pomogłaby nam ją jakoś namierzyć.
-Zobaczę co da się zrobić - poinformował Marcel i zniknął wewnątrz swojego domu.

~Caroline~

 Muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowana. Dzień zapowiadał się tak cudownie. Liczyłam, że spędzę go z Klausem tak jak dziewczyna ze swoim chłopakiem. A tu proszę. Okazuje się, że dziewczyna nosząca dziecko mojego chłopaka przepadła gdzieś bez śladu. Co innego mogę więc zrobić, jeżeli nie towarzyszyć w poszukiwaniach? Chociaż nie wiem czy powinnam udzielać się pod tym względem. Co niektórzy sami przyznają, że jestem niepotrzebna. Gdyby nie Klaus już dawno wróciłabym do Mystic Falls.